Zdecydował się na tę pisaną prozą, choć pełną poezji spowiedź z jednego powodu: – Chciałem, by inni wiedzieli, że z chorobą trzeba walczyć do końca, cierpienie trzeba przetrwać – i że każdy ma szansę wygrać!
– Wszystko jest w ręku Boga – mówi do mnie chirurg, może nie tak dosłownie, lecz sens właśnie taki, bo znów jestem w szpitalu po ośmiu miesiącach, choć operacja miała już być po sześciu tygodniach. Więc trochę podtuczony staraniami Żony, wreszcie godzę się na jedyne wyjście, choć jest też alternatywa – pewna śmierć. Jestem już w innym świecie, więc skalpel do dzieła. Tradycyjny przedoperacyjny rytuał, przygotowania, pastylki, sterylność, i ta biała koszula zawiązana z tyłu, szata (wypisz, wymaluj) na sąd ostateczny. Już wiozą mnie na łóżku. Idę obok siebie – jeszcze trochę po ziemi, choć już trochę nad nią… Przejazd przez drzwi przeszklone, konieczna przesiadka, i jakieś dziwne słowa, nakłucia, zastrzyki… I już odpływam łodzią zdziwienia do snu… Nie wiem, czy ostatniego, czy jednego z wielu…
Budzę się taki lekki jak balonik z helem. Żona obok, jak zwykle, a więc chyba żyję?! Czy mam się cieszyć, czy raczej marudzić, komu dziękować, do kogo z pretensjami… Przychodzi chirurg:
– Zrobiłem co mogłem, przez te kilka godzin… Grzebiąc w moich trzewiach. Z taką precyzją, z takim wielkim kunsztem, gdy złote ręce, a i serce złote, bo ręce sterowane przez samego Boga, a serce złote to już samo z siebie…
– Dziękuję Panu oraz Panu Bogu – to dzięki Waszej Bosko-Ludzkiej Dwójcy mogę dostrzegać skwar lata za oknem, uszu nadstawiać, by prawdziwie słyszeć, jak się goję na zdrowie, prawidłowo i bez powikłań. Intensywna terapia, jak przednia straż, czuwa, aby się parametrom nie zachciało brykać, by serce uderzało na życie, nie trwogę, by ciśnienie nie cisło osłabionych żył… A już wróble ćwierkają złośliwie za oknem:
będzie żył!
będzie żył!
choć nie będzie pił!!!
A potem długa proza niełatwych powrotów: do siebie, aby siebie poznawać na nowo. Jestem okaleczony, ale za to żywy, dożywotnim torbaczem, chociaż nie w Australii… Po euforii z przeżycia depresja powraca, tak jak niechciana pani, która burzy spokój, przez kolejne miesiące podobne do siebie, jak dwie krople bliźniacze smętno-mętnej wody…