Zdecydował się na tę pisaną prozą, choć pełną poezji spowiedź z jednego powodu: – Chciałem, by inni wiedzieli, że z chorobą trzeba walczyć do końca, cierpienie trzeba przetrwać – i że każdy ma szansę wygrać!
Oto historia wielkiego cierpienia. Spadło na człowieka wielkiego duchem, znanego ze wspaniałych wierszy, których zebrało się w ciągu kilkudziesięciu lat na ponad trzydzieści tomów. Wydawało się, że o sobie, innych ludziach i świecie wie już wszystko - a jednak ta wiedza była dla niego odkryciem. Odkrywanie tej tajemnicy bolało. Jak bardzo - sam opisuje.
Próbuje zamknąć w słowa to, co słowem wyrazić najtrudniej: cierpienie, którego przecież opowiedzieć się nie da. Ale to tylko pierwszy krok na drodze do prawdziwego odkrycia, którym dziś chce się dzielić Juliusz Wątroba. Sam przyznaje, że to, co go spotkało, zdarza się przecież wielu ludziom. I nie miał żadnych szczególnych środków obrony: wielkich pieniędzy czy znajomości, żeby przeciwstawić się strasznej chorobie. Ale miał wokół siebie ludzi, którzy go kochali, którzy wierzyli w cud nawet wtedy, gdy on nie wierzył już w powrót. Dziś, kiedy tę chwilę próby ma już za sobą, o tym właśnie chce powiedzieć innym: by wierzyli nawet wtedy, gdy jest najtrudniej...
- Córeczko, ze słów będzie twój pałac – cytował swój wiersz napisany tuż po narodzinach córki Alicji. Robił to podczas niedawnego wieczoru promującego jej własny tomik poezji „Błękitny peryskop”. Ze słów Juliusza Wątroby powstała też brama, przez którą idzie się do światła, do nadziei, ku życiu...
Juliusz Wątroba:
Życie wygrywa…
Byłem zamknięty, jak małż bez perły, jak jesień kluczem ptaków, jak zima w dłoniach mrozu, jak zranione serce… Byłem skryty, jak za dnia sowa w dziupli, mysz przed głodem kota, świt przed wschodem słońca… Byłem niewidoczny, jak tęsknota za ciszą, pragnienie miłości, druga strona Księżyca… Ale do czasu, czasu wielkiej próby, której – w swoim czasie – poddawani są wszyscy, bo człowiekowi wpisana w genetycznym kodzie, a przez człowieka Bogu, co stał się Człowiekiem…
Po tej próbie otwieram się, by zaświadczyć o prawdzie najpełniej jak potrafię – prawdzie człowieczka wplątanego w życie, które tak straszne, że bałem się mówić, a i tak piękne, że brakuje słów, by je wyśpiewać. Wyszedłem z ukrycia, by pokazać światu, temu na wyciągniecie ręki, na odległość wzroku, że oto z Wami jestem – pogodny jak poranek zbudzony słońcem, rześki i radosny, choć niejeden był na mnie już krzyżyk postawił, westchnął lekko lub ciężko, czasem łzę uronił…
Pokazuję się światu przyprószony prochem, w który się jeszcze teraz nie obrócę, po to, aby pokazać, że Życie wygrywa tym, w których jeszcze tli się nadzieja, by rozdmuchać tę iskrę – niech wybuchnie zdrowiem; lecz nade wszystkim tym, co są już bez nadziei, co zwątpili, zrezygnowali, bo opadły skrzydła niosące do życia, bo wygasło światło i już tylko ciemność i klatka bez wyjścia o kamiennych ścianach co chłodem przeraża…