Stanisław Lipnicki urodził się w żydowskiej rodzinie na Litwie. Życiowe drogi poprowadziły jego bliskich przez Ukrainę do Izraela. Jako przewodnik po Ziemi Świętej, prowadził przez Jerozolimę polskich pielgrzymów z Mazańcowic spod Bielska-Białej.
Stanisław Lipnicki ma 38 lat i dziś jest obywatelem Izraela, mieszkańcem Hajfy, przewodnikiem chrześcijańskich pielgrzymów po Ziemi Świętej. Od 29 lat należy do Kościoła rzymskokatolickiego. Pana Jezusa, zwyciężającego śmierć, spotkał wiele lat temu, jeszcze na Ukrainie, dokąd jego rodzice przeprowadzili się z Litwy, gdy był dzieckiem.
- Jestem członkiem wspólnoty św. Jakuba w Hajfie, skupiającej katolików mówiących w języku hebrajskim. Tak sami określamy siebie i nie nazywamy siebie Żydami mesjańskimi, czyli Żydami wierzącymi w Mesjasza, żeby nie wchodzić w konflikty z religijnymi Żydami, dla których ten, kto przyjmuje chrzest, przestaje być Żydem i nie należy już do tego narodu - przedstawia się przy pierwszym spotkaniu. - Więc wprawdzie urodziłem się jako Żyd, ale po przyjęciu chrztu według tej zasady Żydem już nie mam prawa być i nie mam narodowości...
On zwyciężył śmierć!
Żeby można było zrozumieć, kim jest, musi wrócić do przeszłości - i opowiedzieć o tym, kiedy po raz pierwszy spotkał się z orędziem Zmartwychwstałego.
- To było już na Ukrainie. Mieszkaliśmy wtedy w Winnicy Podolskiej. Miałem 5 lat . Rodzice ciężko pracowali i na co dzień niewiele uwagi poświęcali sprawom wiary, ale mieszkaliśmy w żydowskiej dzielnicy i większość znajomych to byli Żydzi. W naszym domu obchodziło się trzy najważniejsze święta żydowskie: Pesach, Jom Kippur i Purim. Święto Jom Kippur obchodziliśmy jak wszyscy Żydzi - żeby być wpisanym do Księgi Życia, do której Pan Bóg wpisuje tych, którzy będą żyć w następnym roku. Świętowaliśmy też święto Paschy, wspominając, jak naród żydowski przeszedł przez Morze Czerwone do Ziemi Obiecanej - i święto Purim - wyzwolenia Żydów za czasów Achaszwerosza. To były trzy święta, które dla mnie wtedy miały bardziej wymiar kulinarny niż religijny, bo od zwykłych dni różniło je głównie jedzenie: w Jom Kippur nic nie jedliśmy, w Purim - dużo słodkiego, a w Pesach nie było zwykłego chleba - wspomina Stanisław.
Do synagogi chodził rzadko. Po raz pierwszy na pytanie o Boga musiał odpowiedzieć sobie, gdy ciężko zachorował i groziła mu śmierć.
- Byłem w szpitalu i usłyszałem, że mogę umrzeć. Miałem wtedy 11 lat i nie chciałem umierać! Bałem się i wtedy po raz pierwszy pytałem, co będzie po śmierci. Niedługo potem, podczas wycieczki zwiedzaliśmy prawosławny klasztor. Jeden z mnichów zapytał mnie, czy wierzę w Boga. Odpowiedziałem, że jestem Żydem, a on powiedział: - To świetnie, dam ci modlitwę do żydowskiego Boga - i wręczył mi tekst "Ojcze nasz". Wiedziałem, że to chrześcijański mnich, więc tę modlitwę w trudnych chwilach odmawiałem w domu w zamkniętym pokoju, bo czułem, że rodzinie może się to nie spodobać - dodaje.
Kiedy miał 13 lat, umarła opiekunka, którą rodzice zatrudnili, żeby opiekowała się nim i siostrą popołudniami, gdy sami byli w pracy. - Ze szkoły szedłem do niej. Bardzo ją lubiłem. Tamtego dnia w jej mieszkaniu było dużo ludzi i powiedzieli, że ona nie żyje. Upierałem się, żeby mnie wpuścili do pokoju, w którym leżała. Kiedy w końcu tam wszedłem, zobaczyłem, że leżała na łóżku i miała uśmiech na twarzy, a za plecami słyszałem, jak ktoś mówił, że kiedy lekarze próbowali ją ratować, mówiła, że nie trzeba, bo ona już idzie do Ojca. To mi przypomniało słowa modlitwy "Ojcze nasz". Okazało się, że była katoliczką, choć nam, wiedząc, że jesteśmy Żydami, nigdy o tym nie mówiła. Wtedy poszedłem do mamy i powiedziałem, że chcę nie bać się śmierci, jak ta kobieta. Jeżeli będę musiał umrzeć, chcę umierać z uśmiechem na twarzy. Chciałem znaleźć Kościół katolicki i zobaczyć, kto to są ci katolicy.