Ekipa biegaczy z logo „Gościa” na koszulkach przyniosła świecę zapaloną w Hałcnowie na ołtarz polowy u sióstr serafitek w Oświęcimiu, na dziękczynienie za beatyfikację Matki Małgorzaty Szewczyk.
Niedziela, przed siódmą rano spotykamy się u sióstr serafitek w Hałcnowie: Danusia i Agnieszka, Piotr, Mariusz, Michał i ja. Tam, gdzie mamy biec, rozsłonecznione słońce, ale za nami, od strony Szyndzielni, na niebie ołów, który prze w naszą stronę nieuchronnie.
Początek
Na progu wita nas siostra Natalia. Wchodzimy do kaplicy. Nad ołtarzem figurka Matki Bożej Bolesnej i ogromny krzyż. Wizerunki sprawiła Matka Małgorzata, kiedy przybyła do Hałcnowa. Siostra Natalia zapala nasze świece. Są cztery. Jedną poniesiemy w biegu, trzy pojadą samochodem „na wszelki wypadek”. Modlitwa do anioła stróża, błogosławieństwo. Wychodzimy - wprost w ścianę deszczu. Ołów znad Szyndzielni chichocze z wysokości nieba. Ale nasze światełko jest mocniejsze. Po pięciu minutach deszcz ustaje. I choć niebo będzie jeszcze groźnie wyglądać, nawet kropla deszczu nie spadnie nam na głowy.
Żegnamy seraficką kolebkę. Spokojnym truchcikiem zastępującym rozgrzewkę ruszamy powoli w stronę kościoła. Z wnętrza dobiega śpiew Koronki do Bożego Miłosierdzia. Po pięciu minutach mija nas nasz samochód. Ekipę wieńczy siedzący za kierownicą Wojtek. W samochodzie są ubrania na zmianę, trzy kilo bananów i po trzy litry wody i napojów izotonicznych dla każdego. I są trzy znicze z płomykiem z Hałcnowa „na wszelki wypadek”. Na szczęście. Znicze są tak podłej jakości, że gasną nawet w samochodzie i Wojtek, prócz tego, że jest kierowcą i pilotem, ma też obowiązek podtrzymywania ognia. Przez litość nie napiszę, w jakim sklepie te znicze wcześniej kupiłem, a przez złość - za ile. Zaś, żeby nikogo w niepotrzebnym napięciu nie trzymać, dodam, że płomyk oryginalny udało się do samego Oświęcimia dowieźć, Alleluja.