Ekipa biegaczy z logo „Gościa” na koszulkach przyniosła świecę zapaloną w Hałcnowie na ołtarz polowy u sióstr serafitek w Oświęcimiu, na dziękczynienie za beatyfikację Matki Małgorzaty Szewczyk.
U celu
Jeszcze krótki postój, już ostatni, przy ogródkach działkowych. Na stadionie MOSiR-u ekipy techniczne rozkładają scenę i nagłośnienie na popołudniowe Święto Życia. Jeszcze kawałeczek i skręcamy na most. Robi się coraz cieplej. Powietrze jest bardzo wilgotne. Oszalałe karetki jeżdżą na sygnale, wstrzymując ruch. Pogoda osłabia. Stare Miasto, to wielki plac budowy, ogrodzenia z trapezowej blachy bronią wstępu na rynek. Wpadamy na Plac Kościuszki. Wojtek czeka na nas z lampionem na nasz płomyk. Wchodzimy na klasztorny dziedziniec. Klerycy uwijający się koło ołtarza i wierni, którzy powoli się schodzą, patrzą na nas nieco zdziwieni. Krótkie spodnie, przepocone koszulki, wypieki na policzkach: tak, taki wygląd w tak dostojnym miejscu daje do myślenia. Ale przechwytują nas siostry, z którymi wcześniej uknuliśmy cały ten „spisek”. Ksiądz komentujący uroczystość ogłasza wszem i wobec kim jesteśmy i skąd sie tu wzięliśmy. Zdaje się, że słychać oklaski. Zdaje się, bo naszą percepcję zakłóca konieczność wniesienia na ołtarz naszego lampionu. Schody strome i przykryte dywanem. Nasze kolana rozdygotane biegiem. Ręce drżą, żeby nie upuścić światełka. Agnieszka i Danusia trzymają znicz, panowie stoją za nimi murem, bo trochę ruszył się wiatr. Biorę z ołtarza przygotowaną wcześniej lampkę oliwną, zapałkę odpalam od naszego płomyka z Hałcnowa, przykładam do knotka. Oświęcimskie światełko już sie pali. Zanosimy nasz znicz do zakrystii, będzie nam jeszcze potrzebny.
Dzięki gościnności mieszkających nieopodal państwa Dudkiewiczów możemy się doprowadzić do ładu. Odświeżeni, przebrani, siadamy w gronie wiernych, uczestniczących w dziękczynnej Mszy św. Po niej zabieramy nasze światełko i razem z trzytysięczną rzeszą idziemy w Marszu dla Życia i Rodziny. Ekipa w koszulkach z logo „Gościa” wchodzi na stadion. Lampion nieśli prze miasto wszyscy po kolei. Na Piotra wypadł ostatni odcinek, więc to on stawia światełko z Hałcnowa na środku sceny.
Przyjeżdża po nas jeszcze jeden samochód. Zastanawiamy się: wsiadać, czy wracać tak, jak tu się dostaliśmy: biegiem? To taki żart. Choć gdyby wcześniej zjeść jakiś solidny, kaloryczny posiłek, to kto wie, kto wie... Przed siedemnastą jesteśmy znów w Hałcnowie. Bieg, marsz i modlitwa wraz z drogą powrotną zajęły nam w sumie dziesięć godzin. W dobrych zawodach wystąpiłem, bieg ukończyłem, wiary ustrzegłem - wypadałoby sobie powiedzieć. Ale na pożegnanie poumawialiśmy się na kolejny bieg, w najbliższą sobotę, w Pogórzu koło Skoczowa. Bieganie jest zaraźliwe. Jak światełko, które odpala sie od światełka. Jak wiara, która rodzi wiarę.