Kiedyś w drodze Dorota zapytała Rafała: "Nie tęskno ci za domem?" Odparł: "Ale za czym ma mi być tęskno? Mam przy sobie kobietę, którą kocham, jest nam cudownie, odwiedziły nas dzieci, codziennie widzimy się na kamerce - co jeszcze może być bliższego i lepszego?
Już wyleczyli nogi, wyprali plecaki, ale wspomnienia wciąż jak żywe. – Dwa dni po powrocie z Hiszpanii leżymy rano obok siebie i pytam Rafcia: „Idziemy znowu?”. My byśmy naprawdę założyli plecory i poszli od razu – mówi Dorota Janosz. A jej mąż po chwili dodaje: – Fizycznie ta droga była cięższa niż myślałem, ale dla serca – piękniejsza niż kiedykolwiek marzyłem.
Wspólne życie małżeńskie Doroty i Rafał Janoszów z Brzezinki koło Andrychowa zaczęło się 35 lat temu, 11 sierpnia, na zakończenie andrychowskiej pieszej pielgrzymki na Jasną Gorę, w kaplicy Cudownego Obrazu. Przyjaciel Sławek Piekarski zaśpiewał wzruszające: „Rękę ci daję”.
Dziesięć lat temu, kiedy świętowali 25-lecie małżeństwa, razem z przyjaciółmi wybrali się po raz pierwszy na Ccmino – pieszą pielgrzymkę Drogą św. Jakuba z Oviedo do Santiago de Compostela.
– Rozmarzyłam się wtedy… Ależ by było cudownie wyruszyć na takie prawdziwe camino – z własnego domu, przez całą Europę – wspomina Dorota.
Na hiszpańskie szlaki trafiali potem nieraz. Za sobą drogę miały też ich dzieci: Bartek, Ola i Andrzej. Santiago przyciągało ich jak magnes.
Dorota i Rafał Janoszowie z Compostelkami - świadectwami pokonania camino - w swoim domu w Brzezince. Urszula Rogólska /Foto GośćJeśli, jeśli, jeśli
Siedem lat temu Rafał związał się z Formacją Męskiej Tożsamości To tam usłyszał, że chcąc zrealizować marzenia, trzeba słowo: „kiedyś” zamienić na „jeśli”. – Bo budujemy jakąś wizję, a brakuje nam determinacji – mówi. – Półtora roku temu pomyślałem więc: jeśli uda się „wydobyć” Dorcię z oświaty, jeśli będę mógł zostawić firmę na cztery miesiące, jeśli będą siły – idziemy – podziękować Panu Bogu za 35 lat małżeństwa, za ludzi, których spotkaliśmy, a im samym – za ich obecność w naszym życiu. To będzie nasze camino wdzięczności.
Rafał szczegółowo rozpisywał całą trasę, śledził szczegóły na mapie. Planował noclegi, szukał sklepów Decathlon, w którym mieli kupować ulubione buty, kiedy niszczyły się te stare; wiedział, że będą miejsca, gdzie przez wiele kilometrów nie znajdą domostwa, wody ani sklepu.
To był jego prezent dla Dorotki – niemal perfekcyjny plan wędrówki do granicy w Cieszynie, potem przez Czechy, Niemcy, Szwajcarię, Francję i Hiszpanię. Odcinek hiszpański wzięła na siebie Dorota, doskonale znająca niejedno camino i rządzące się nimi zasady.
Wiedzieli, że droga do granicy Hiszpanii będzie wyzwaniem logistycznym. Będą na niej prawdopodobnie dziwnymi piechurami. W Hiszpanii widok wędrowców z muszlą św. Jakuba przy plecaku już mało kogo dziwi.
O planach wiedziały ich dorosłe już dzieci. Ale kiedy po roku w czasie Wigilii oznajmili im, że za pół roku, 1 maja 2024 r., wychodzą, synowie rzucili: „Ale my się chcemy w tym czasie żenić!”. – Trudno. Mówiłem rok temu – śmieje się dziś Rafał. Na drugi dzień chłopaki dali znać: zgodnie ustalili: jeden żeni się w kwietniu, drugi – w sierpniu.
1 maja Dorota i Rafał wyruszyli. 20 sierpnia, po 112 dniach wędrówki i pokonaniu
Taki macho jesteś?
Który moment był najtrudniejszy? Dla Doroty przejście przez góry w Hiszpanii, na początku Camino Vasco del Interior. Bardzo dokuczał jej ból fizyczny. I ta wizja pokonywania kolejnych pasm górskich… – Do bólu można szybko się przyzwyczaić, nawet można z nim pogadać, pouśmiechać do niego, ale to nie zmienia faktu, że jest – śmieje się dziś.
Dla Rafała? – Będzie dłużej. Bo ja to camino chciałem zrobić dla Dorotki – opowiada. – Chciałem być taki bodyguard, macho. I szedłem jak macho. Dora nawet mówiła: „Ale jak to, nogi cię nie bolą?”. A ja plecak na plecy i cisnąłem do przodu. Czechy przeleciałem jak przecinak. Dorka już zaczynała kuleć, a ja: idziemy, idziemy – i już Niemcy. I tam dostałem pstryczka: taki macho jesteś? Zaczynało nam brakować nocy, żeby się zregenerować. Za nami było 2 tys. km, a gdzie tam koniec? I teraz najważniejszy dla mnie wątek, który zaczął się od butów (na całej trasie zmieniliśmy w sumie pięć par). W jednym mieście Dorcia odpoczywała, a ja miałem misję: nocleg, zakupy. Zobaczyłem, że jest Decathlon, a ja musiałem kupić sobie nowe buty. „Dorcia, ty leż, a ja lecę”. Na półce stały takie jak moje najtańsze, wygodne buty, a obok inne, firmówki. Coś mnie podkusiło. Będą lepsze, trwalsze. Do kosza wrzuciłem stare, kupiłem filmówki.
Kolejny dzień był koszmarem. Stopy były jedną krwawą raną. – Nie ten ból był najgorszy. W nocy pomyślałem: jak ja jutro Dorci pomogę? To był najcięższy dzień. Musiałem w pokorze uznać, że mam prawo też źle się poczuć. Ja chciałem przebiec to camino. Piąta, szósta rano, ja już gotowy do drogi czekałem na Dorcię, a tu nagle stop. Rano Dorka wycięła z podpasek otuliny na te moje stopy. Normalnie to ja szedłem z tyłu każdego dnia, a tego wyprzedzałem ją, bo ze załzawionymi oczami myślałem, że umrę. Wieczorem pękłem i powiedziałem Dorotce: „Kurczę, jest przegwizdane”. Ale przytuliliśmy się i mówię: „Podleczymy nogi, easy, spokojnie”. Fizycznie było nieraz ciężko, ale ani razu nie pomyśleliśmy, żeby się poddać. Do Niemiec byłem bodyguardem Dorci, dalej – już na moim Camino.
Po przejściu
Najpiękniejszy dzień mają wspólny: byli już w hiszpańskiej Galicji, jedynie
Kiedyś, po powrocie do domu, rano usiedli na tarasie. Byli sami. – Rafał włączył tę piosenkę. Rozpłakałam się, tamto przeżycie było tak mocne, że natychmiast chciałam tam wrócić – mówi Dorota.
Przyjaciel, żona i kochanka
Przez cztery miesiące bycia razem non stop (mówią: „tylko do toalety nie chodziliśmy razem”) ani razu się nie pokłócili, nie mieli cichego dnia, nie było fochów.
– Jesteśmy w Domowym Kościele, regularny dialog małżeński mamy w zobowiązaniach, ale niektórzy znajomi obstawiali, kiedy się pokłócimy. To nie oznacza, że nie mamy różnych zdań. Ale nigdy między nami przez 35 lat i na tym szlaku nie było spiny – mówi Rafał. – Na pewno ta droga zahartowała naszą przyjaźń. Już ileś lat temu zrozumiałem, że Dora jest przede wszystkim moim przyjacielem, żoną, a potem kochanką. W takiej kolejności.
– Gdyby nie było między nami takiej relacji przyjaźni, ta droga jest nie do przejścia – mówi Dorota. – W ogóle myślę, że w pojedynkę to jest ogromny trud. Nie tylko fizyczny,
Jej mąż dodaje: – Idziemy razem, wspieramy się, wygłupiamy, a kiedy jest ciężko, wieczorem masz obok najbliższą ci osobę, wtulisz się, powiesz dobre słowo i nabierasz nowych sił.
Rodzinny doping
Strategię z noclegami Rafał zaczął od zaklepania tych pierwszych – żeby na początku drogi rozchodzić się, a nie myśleć, gdzie będą spali. Jeszcze w Hałcnowie przyjęły ich siostry serfitki, które potem towarzyszyły im duchowo każdego dnia. Wiele z nich powierzyło im też swoje intencje.
Przez Czechy szli „jak po stole bilardowym” – uśmiechają się, mówiąc o płaskich i pięknych krajobrazach. Spotykali się z wielką sympatią mijanych ludzi. Ktoś z samochodu na widok muszli na ich plecaku wołał: „Ja też szedłem! Z Porto!”. Ale większości z nich przyjmowanie pielgrzymów w domach jest obce, więc noclegów przeważnie musieli szukać w hotelach czy pensjonatach.