Kiedyś w drodze Dorota zapytała Rafała: "Nie tęskno ci za domem?" Odparł: "Ale za czym ma mi być tęskno? Mam przy sobie kobietę, którą kocham, jest nam cudownie, odwiedziły nas dzieci, codziennie widzimy się na kamerce - co jeszcze może być bliższego i lepszego?
W Bawarii dostali doping – najpierw odwiedzili ich syn Bartek z żoną Klaudią i jej mamą Grażyną, którzy towarzyszyli im przez trzy dni, a potem przyjechał Andrzej z narzeczoną Asią.
Te odwiedziny mocno ich poratowały, bo w Niemczech dopadło ich załamanie pogody – z 26 dni, jakie tam zabrała im wędrówka, deszczu nie było przez trzy. Temperatura spadała do kilku stopni. Bartek przywiózł im ciepłe śpiwory, a potem Andrzej z narzeczoną podwozili im bagaże, przygotowywali jedzenie, noclegi.
– Spadli nam z nieba. Mogliśmy wtedy iść bez obciążenia po 40 km i więcej. Asia stwierdziła, że dla niej to były wakacje życia – wspominają jej dziś już teściowie. Tu noclegów szukali na campingach – nie wiedząc, ile przejdą w ciągu dnia, trudno było rezerwować noclegi, A na campingu ich maleńki namiot mieścił się wszędzie.
Osiem dni w Szwajcarii było wyzwaniem dla finansów. Znajomy podpowiedział im, by noclegów szukali poprzez aplikację dla camperowców – u miejscowych farmerów. To wymuszało zmianę trasy na poszczególnych odcinkach. Idąc „po skosie” – czasem dokładali kilometry, czasem ścinali trasę.
We Francji czekało ich
Ale Francja to też zniewalający, słodki zapach lip – to pierwsze skojarzenie Dorotki.
Dorota i Rafał na szlaku.W Hiszpanii mieli iść Camino Francuskim. Ale kiedy zobaczyli, że czekają ich w ciągu trzech dni ogromne przewyższenia w górach, znaleźli szlak Vasco del Interior – tę samą sumę przewyższeń pokonali spokojnie w dziewięć dni, by w Burgos wejść na Camino Frances. Dzięki tej decyzji nie mieli żadnych problemów z miejscami w albergach – pielgrzymich schroniskach na szlakach camino, gdzie podtrzymywana jest zasada nierezerwowania noclegów.
„A skąd idziecie?” Z Polski. „Powtórz proszę”
O spotkanych ludziach mogliby napisać książkę. Zresztą taką planują – Dorotka codziennie nagrywała emocje, które przeżywała, Rafał – jak na pasjonata... żeglarstwa przystało – sporządzał szczegółowe notatki techniczne, pogodowe i statystyki.
Na pierwszy nocleg w Szwajcarii przyjęła ich Leo. Kiedy ich zobaczyła, wypatrywała, czym przyjechali. A oni pokazali swoje pielgrzymie paszporty, wyjaśniając, że idą pieszo z Polski do Santiago.
– Zazwyczaj pytano nas: „Skąd jesteście?” Z Polski. „A skąd idziecie?” Z Polski. „Powtórz proszę” – im dalej, tym zdziwienie było większe – przerywa Rafał.
Leo pokazała kartkę z Santiago, którą przysłał jej ktoś znajomy i zapytała, czy o to chodzi. Już się zabierali za rozbijanie namiotu, kiedy nadciągnęła ulewa. Gospodyni zaprosiła ich do budynku, swego rodzaju ogrodu zimowego, gdzie spędziła z nimi czas nawałnicy. Porozumiewali się przez smartfonowego tłumacza po niemiecku. A po ulewie Leo zaczęła znosić przygotowane przez siebie przysmaki. Chciała im nieba przychylić. Rankiem upiekła dla nich ciasteczka. Miała jedną prośbę – jej mąż uległ wypadkowi w gospodarstwie – poprosiła, by poszli pomodlić się za niego przy pobliskim cudownym źródełku.
– Patrzę – musimy zboczyć
Nie sposób pominąć spotkanie z Alfredem i Anne – kolejnymi farmerami.
– Czyściutko, wszystko zadbane – jak to w Szwajcarii. Kiedy Anne wskazała nam miejsce na namiot, podszedł Alfred i zaproponowali, że jeśli chcemy, to możemy spać w ich mobilehome’ie. Łóżko i pachnącą czerwoną pościel w białe groszki, prysznic, pralkę, suszarkę – będę pamiętać do końca życia – śmieje się Dorotka.
Inna historia ze Szwajcarii. – Musiałam pójść do toalety. Szliśmy przez wioskę, małe miasteczko i zauważyłam jakieś parasole w oddali. Poprosiłam Rafcia, żeby poszedł sprawdzić, czy jest tam toaleta. Obok w ogrodzie pracowała kobieta. Zapytała, co się stało. „Jeśli tylko do toalety, to ona zaprasza”, powiedziała. Weszłam na pięterko, a tam cały dom, każda ściana w pamiątkach z camino: znaczki, strzałki, muszelki. Wszedł jej mąż – na łańcuszku ma muszelkę. Okazało się, że to „starzy caminowcy”. Spędziliśmy tam półtorej godziny. Nakarmili nas, kawę podali, opowiedzieli o swoich camino. Powiedzieli, że już są za starzy na camino, że więcej nie pójdą. A ja na to: „camino przyszło więc do was!” – opowiada Dorota. – Wychodząc stamtąd, entuzjastycznie pomachałam sąsiadowi, wołając: „Hello!”. Ruszyliśmy i zorientowaliśmy się, że nie kupiliśmy chleba. Rafi rzucił plecak i z powrotem. Czekam, a tu pędzi na rowerze tamten sąsiad i z koszyka wyjmuje kiełbaski z jelenia. On też był na camino! Był tak szczęśliwy, że zobaczył pielgrzymów, że koniecznie chciał się czymś z nami podzielić. To braterstwo ludzi, którzy chociaż raz „wdepnęli” na camino zostaje w sercu…
Chaszcze i Napoleon
Rzucając hasłem „Napoleon”, ożywiają się oboje. Mieli kolejny dzień dróg przez winnice i lasy Francji. Dorotka była mocno zmęczona. Rafał spojrzał na mapę. Mieli dwie opcje. Jedna – jeszcze