Tak wspominają zmarłego kapłana ci, którzy pod jego przewodnictwem wędrowali ścieżkami nowej ewangelizacji na spotkanie z żywym Jezusem. Są wśród nich członkowie wspólnoty, którą założył prawie 20 lat temu.
- Kiedy ks. Piotr podjął jeszcze posługę egzorcysty, również mu pomagaliśmy. To było bardzo wymagające, bo nieraz w tygodniu proszono go o modlitwę u 5-6 osób. Takie modlitwy trwały na początku po kilka godzin. Ksiądz podchodził do każdego z wielką troską. Kiedy coś nie wychodziło, nie ustawał, zaczynał od początku, szukał... - mówi Joanna Michalska.
Oprócz tych modlitw praktycznie codziennie zgłaszali się ludzie na rozmowy. Brakowało już na nie czasu, ale on nigdy nie odmawiał, całkowicie oddawał się tej posłudze. Nieraz bywał bardzo zmęczony, ale nigdy nie było po nim widać zniecierpliwienia. - A jak potrafił słuchać! - wspominają zgodnie.
- Przy tym niesamowitym zaangażowaniu w posługę egzorcysty umiał nie popadać w skłonność do demonizowania wszystkiego, dopatrywania się wszędzie złych sił. Raczej radził: - Nie zrzucaj wszystkiego na diabła. Popatrz, co ty źle robisz - zaznacza J. Michalska.
- Dla nas udział w tej jego posłudze egzorcysty to też były wielkie rekolekcje: widzieliśmy, jak Pan Bóg uwalnia. A także to, jak ks. Piotr mocno pragnie, by każdy z nas był tak blisko Pana Jezusa - dodaje Violetta Kaleta.
W ich wspomnieniach powraca obraz kapłana, który umiał też być zawsze blisko człowieka, dostrzegał zwykłą ludzką codzienność i nie zostawiał bez pomocy również w tych codziennych kłopotach.
- A przez to, że do wszystkiego przy budowie kościoła sam rękę przyłożył, często pracował, troszczył się o każdy detal, uczył nas, że mamy dbać równie troskliwie o stan swojej duszy, jak i o stan świątyni, piękno liturgii - uzupełnia Grażyna Preś.
- Miał też duże poczucie humoru. Umiał nawet w trudnych sytuacjach zobaczyć dobre strony. Był dobrym psychologiem. Kiedy ktoś przychodził do niego z problemami, bardzo trafnie rozpoznawał, co tak naprawdę jest ważne dla tej osoby, na co ma ona zwrócić uwagę. Był dla nas wielkim autorytetem, ale także przyjacielem - dodaje Violetta Kaleta.
- Uczył nas ciągle, że musimy umieć wziąć inicjatywę w swoje ręce - jakby nas przygotowywał na swoje odejście. Od dawna powtarzał, że nie będzie z nami na zawsze, więc musimy wypracować styl pracy, żeby wspólnota żyła i rozwijała się nadal. Teraz przed nami prawdziwy egzamin. Wiemy, że będzie nas nadal wspierał, bo kochał nas, był naszym autentycznym przyjacielem, taką naprawdę bliską osobą - mówią członkowie wspólnoty.