Tak wspominają zmarłego kapłana ci, którzy pod jego przewodnictwem wędrowali ścieżkami nowej ewangelizacji na spotkanie z żywym Jezusem. Są wśród nich członkowie wspólnoty, którą założył prawie 20 lat temu.
Dbał też o modlitwę wspólną. W piątek razem odmawialiśmy brewiarz, często modliliśmy się razem spontanicznie. Do dzisiaj pamiętam chwile, kiedy siedzieliśmy sami w kaplicy przed otwartym tabernakulum i modliliśmy się - albo razem, albo osobno, ale w tym samym czasie. Kiedy w 2005 r. przyszedłem do parafii, przy powitaniu i pierwszej rozmowie usłyszałem: - Tu masz klucze do probostwa, tu masz klucze do kościoła, a do tabernakulum są tam... Taka była od pierwszej chwili jego zachęta do tego, żeby się modlić. Łączyła nas ta modlitwa.
Nieraz podczas rozmowy pytał o to, do czego doszedłem na modlitwie, jakie mam wnioski, czy Pan Bóg mi coś pokazał... Na modlitwie i słowie Bożym oparte były jego relacje z ludźmi. Ta jego głębia duchowa właśnie z modlitwy brała swój początek. A przy tym potrafił być zupełnie zwyczajnym człowiekiem: konkretnym, pracowitym, obdarzonym poczuciem humoru. Lubił przyrodę, a kolejne psy też były jego pasją. Przy budowie kościoła nieraz można go było widzieć przy fizycznej pracy, a kiedy zakończyła się budowa, jego pasją były również pielgrzymki na Camino - szlakiem św. Jakuba. Wiele osób zauważało, że mocna była jego modlitwa - i zarazem twardo stąpał po ziemi.
Jako jeden z pierwszyc
Prowadził swoich parafian na spotkanie z żywym Jezusem...
archiwum parafii MB Różańcowej w Skoczowie
h na naszym terenie dostrzegł potrzebę nowej ewangelizacji. Powołał parafialną wspólnotę, którą prowadził, a kiedy się spotkaliśmy, ja właśnie się zastanawiałem, w jakim kierunku powinniśmy dalej rozwijać tę, której ja duszpasterzowałem. I myślę, że nie byłoby naszej diecezjalnej Szkoły Ewangelizacji Cyryl i Metody, gdyby nie ks. Kocur. Pewnego dnia poprosiłem go radę, co sądzi o pomyśle, by powołać szkołę nowej ewangelizacji. A on odparł: - Wiedziałem, że z tym do mnie przyjdziesz. Poczułem to na modlitwie. Również to, że mam ci w tym pomóc. I poszliśmy razem do księdza biskupa...
Zawsze wspierał, pomagał w rozeznawaniu trudnych spraw, a kiedy trzeba było wyjeżdżać ze wspólnotą na rekolekcje w różne miejsca Polski, to po prostu szedł zastąpić mnie na katechezie w szkole, na dyżurze w konfesjonale. Sam też głosił dużo rekolekcji, ostatnio też razem podjęliśmy rekolekcje ewangelizacyjne dla sióstr zakonnych. Chciał się dzielić doświadczeniem ewangelizacyjnym, ale też z uwagą słuchał innych. Nie bał się mówić o wątpliwościach, a czasem nawet zachęcał, by robić coś wbrew jego obawom. - Próbuj, może tobie się uda! - radził.
Umiał przyjąć, że jego głównym zadaniem jest być proboszczem, a ewangelizację podejmował od pewnego momentu głównie poprzez posługę egzorcysty. Obydwaj zostaliśmy egzorcystami w 2007 roku. Nie było wtedy żadnej szkoły, żeby się tej posługi uczyć i byliśmy zdani na siebie: dużo się modliliśmy i rozmawialiśmy o tym. Wspólnie analizowaliśmy swoje decyzje. Dla mnie, znacznie młodszego księdza, to było niezwykłe doświadczenie: takie rzeczywiste partnerstwo. Zawsze podchodził z pokorą, nigdy nie narzucał swojego zdania - a miał przy tym wielki autorytet, szacunek otoczenia.