O tym dlaczego zdecydowali się iść na Jasną Górę i jak przeżywali czas wędrówki - opowiadają pielgrzymi z Żywiecczyzny, Ustronia. Inwałdu, Cieszyna, Czechowic-Dziedzic i Kęt.
Agnieszka Krzysztoń z córkami Kamilą i Olą
Pątniczki z Inwałdu: Agnieszka Krzysztoń z córkami Kamilą i Olą oraz Weronika Stuglik z córką Zuzią
Urszula Rogólska /Foto Gość
- Do pójścia w jubileuszowej, 30-tek pielgrzymce na Jasną Górę z Andrychowa, namówił nas nasz wikary ks. Dawid Surmiak, który też szedł pierwszy raz – żeby mu było raźniej.
Ciężko było, zwłaszcza w pierwszy dzień - daleko, nogi bolały, kręgosłup nie był przyzwyczajony. Ale z każdym dniem było coraz łatwiej.
Pielgrzymka to wspaniały czas - człowiek zbliżył się do drugiego, okazywał jedne drugiemu więcej miłosierdzia.
Miałam iść już dawno temu. Umawiałam się z tatą, że pójdę razem z nim podziękować za cud narodzin i życie mojej córki. Tata zmarł. I stwierdziłam, że czas najwyższy spełnić obietnicę. Córka ma już 12 lat… Poszłam z obiema córkami, dziękując Panu Bogu i Matce Bożej, że są - całe i zdrowe.
Weronika Stuglik z córką Zuzią
- My także poszłyśmy pierwszy raz. Nasze dzieci mają przystąpić do sakramentu bierzmowania, więc uznałam, że to odpowiedni moment, żeby razem się wybrać na pieszą pielgrzymkę. Poza tym ciężkie choroby najbliższych - one także spowodowały, że postanowiłyśmy iść, a ten trud ofiarować za naszych chorych…
Ksiądz Dawid Surmiak nas zmobilizował, a nam wystarczyło już tylko pójść do przodu. Było nas więcej z parafii, więc szło się naprawdę raźniej. Wszyscy wyszli i wszyscy dotarli do celu!