Reklama

    Nowy numer 12/2023 Archiwum

U krewnych Jezusa

– Nawet dla jednej owieczki warto – rzuca strażnik z wielkim tatuażem Niepokalanego 
Serca NMP na ramieniu, kiedy dwóch 
Andrzejów i Kacper zastanawiają się, ile pań dziś przyjdzie. – Pokazał mi, po co tu jestem – mówi Andrzej Golik.

Opowiadają, jak to wzajemnie są dla siebie świadectwem, że Pan Bóg czeka, że chce dać każdej z nich wolność. Bo On ją daje i „na powietrzu”, jak mówią o świecie za kratami, i kiedy „wokanda”, czyli decyzja sądu o skróceniu wyroku, nie przyniesie oczekiwanego przez nie rezultatu.


Na szyi każdej Cudowny Medalik. Dostały je od kapelana ks. Marcina Ogioldy. Cenią go za wyrozumiałość, życzliwość, za to, że w niedziele przychodzi tu z Mszą św.


Po dwóch godzinach wychodzimy. – Kiedy mam jechać, strasznie mi się nie chce, bo wyjeżdżamy z Bielska w soboty wcześnie rano, a ja lubię pospać – opowiada Kacper. – Mam tak zawsze, kiedy jadę gdzieś z Ewangelią. A kiedy wracamy, to wiem, że warto było.


Mężczyźni są związani z bielską Wspólnotą Przymierza „Miasto na Górze”. – To było cztery lata temu – zaczyna Andrzej Sitarz, który w bielskim klubie Arka prowadzi „Wieczernik” – spotkania z Ewangelią dla bezdomnych. – Przychodziła tam też jedna dziewczyna. Pewnego dnia dostałem od niej wiadomość, że ze względu na stare sprawy zabierają ją z noclegowni do więzienia, do Katowic. Sprawdziliśmy, czy da się zawiesić wykonanie kary. Nie dało się – wspomina Andrzej. – Pojechałem ją odwiedzić. Potem otrzymałem informację, że przewieźli ją do Turawy.


Razem z Grzegorzem Giercuszkiewiczem pojechali tam na widzenie. – Kiedyś robiliśmy rekolekcje dla ubogich i bezdomnych „Krzyż nadziei wbrew nadziei”. Pomyśleliśmy, że może udałoby się i tam mówić o Jezusie – kontynuuje Andrzej. – Skontaktowaliśmy się z bardzo nam życzliwym ks. Marcinem. Potem pojechaliśmy na rozmowę z dyrekcją razem z Grześkiem, ale wejść mogłem tylko ja. To był luty. Mróz. Grzesiek obchodził więzienie z różańcem. Kruszył mury Jerycha – śmieje się Andrzej. – Mocno wierzę, że to Pan Bóg wybrał sobie to miejsce.


Od tego czasu ekipy „Miasta” w różnym składzie odwiedzają Turawę co miesiąc czy dwa. Frekwencja jest różna – raz komplet, czyli około stu osadzonych, innym razem mniej. – Tam jest duża rotacja. Widzimy kogoś raz, drugi, a potem kobieta jest przenoszona w inne miejsce. Jezus o nich nigdy nie zapomina. Ufamy, że On zostaje w ich sercach. Czy Go odkryją? To już ich decyzja 
– dodaje Andrzej.


« 1 2 »
oceń artykuł Pobieranie..

Wyraź swoją opinię

napisz do redakcji:

gosc@gosc.pl

podziel się

Reklama

Zapisane na później

Pobieranie listy