- My to prawie takie siostry jesteśmy. W ciągu roku nie bardzo mamy czas, żeby realizować nasze szalone pomysły, więc stwierdziłyśmy: wakacje. Tak, to musi być ten czas - mówią. Zapakowały do plecaków zaufanie Panu Bogu i ruszyły do Jego Mamy na Bałkany.
- Świadectwo jej życia nas mocno poruszyło - po doświadczeniach aborcji, przeżyła swoje nawrócenie, stała się oddaną obrończynią życia, służy wszystkim tak chodząca Ewangelia… To u niej zamieszkałyśmy przez najbliższe trzy dni z Ulą i Danusią, które nijak nie mogły wyjechać. U pani Wiesi jest taki zwyczaj, że przed posiłkiem czyta się losowo wybrane orędzie Matki Bożej z Medjugorje. Tego dnia usłyszałyśmy, że nikt nie wyjedzie stąd, jeśli nie skorzysta ze spowiedzi… Kiedy tylko dziewczyny to zrobiły, natychmiast znalazł się dla nich transport…
Cuda małe i duże
– Chciały też tam przyjąć szkaplerz. Ja miałam w nerce przy pasku szkaplerz, który kiedyś przywiózł mój tato - mówi Mery. - Był w domu. Nie wiem czemu go zabrałam w drogę. Wiedziałam tylko, że z tym przyjmowaniem szkaplerza, to jakaś "grubsza" sprawa, że się go tak zwyczajnie nie zakłada, więc dołączyłam do prośby dziewczyn! Ojciec Urban wzbraniał się, bo stwierdził, że to robią karmelici, ale pobłogosławił nasze szkaplerze, uroczyście je przyjęłyśmy.
- A ja mam swoją historię w tej chwili. Dziewczyny robią zamieszanie z tym szkaplerzami, a o. Urban daje mi kopertę, a tam… sporo pieniędzy - dopowiada Ania. - Wzbraniam się, że nie chcę, że nie potrzebuję, że to podzielimy zaraz. A on prawie krzyczy na mnie, że mam brać i nie wydziwiać! Oczywiście wydałyśmy je razem - także na jedzenie, którym mogłyśmy się dzielić u pani Wiesi.
Małymi i dużymi "cudami" dziewczyny sypią jak z rękawa. Marysia mówi o swoim marzeniu o naleśnikach. - Byłam tam nieraz. Wiem, że naleśników tam się nie je. Aż tu we środę, która jest dniem postu w Medjugorje, dziewczyny idą na zakupy z panią Wiesią, a ona wybiera serek, bo dziś… na obiad robimy naleśniki.
Kiedy tzw. Góra Objawień i Kriżevac - góra Drogi Krzyżowej - są zazwyczaj oblegane, dziewczyny trafiają na kompletną pustkę. Kiedy Ania chce spotkać księdza, z którym mogłaby porozmawiać o ważnych dla niej sprawach, ten zjawia się nagle u pani Wiesi. Kiedy Marysia rozmawia z Maryją i mówi Jej, że "klepie" te dziesiątki od tylu lat i nie wie, jak z Nią rozmawiać, słyszy tylko jedno danie głośniej wypowiedziane przez księdza do Ani: "Mów wolno: Z-d-r-o-w-a-ś M-a-r-y-j-o…".
Skakałyśmy pod niebo!
- Nie da się krótko opowiedzieć o tym wszystkim co nas tam spotkało… Kiedy już wiedziałyśmy, że najpóźniej w środę musimy wracać - bo w niedzielę ślub siostry Ani, poprosiłyśmy o pomoc ojca Urbana, z którym też bardzo się zaprzyjaźniłyśmy. Na polskiej Mszy podczas ogłoszeń tak pięknie o nas mówił, że nie wierzyłyśmy, że to o nas…. Zaraz potem zgłosił się pan, który nie mógł nas zabrać autem, ale… dał nam pieniądze.... I małżeństwo, które powiedziało, że chętnie nas zabierze, ale dopiero… w czwartek. Skakałyśmy pod niebo! Nie chciałyśmy stamtąd wyjeżdżać, a tu się okazało, ze możemy zostać jeszcze cały dzień, bo mamy transport i to do samej Polski!
Ania i Mery wyruszyły o świcie w czwartek do Polski. W Budapeszcie chciały opuścić swoich dobroczyńców – bo oni jechali w stronę Rzeszowa i Przemyśla. Tymczasem… Zawieźli dziewczyny do Bielska, spędzili noc w domu Ani – pełnym gości i ostatnich przygotowań do wesela! A nazajutrz, w sobotę, uczestniczyli jeszcze we Mszy św. specjalnie w ich intencji… - Szybko napisałam do naszego duszpasterza, ks. Pawła Radziejewskiego. Już rano był gotowy odprawić Mszę św. Byliśmy na niej we czwórkę. Nasi dobroczyńcy byli chyba nie mniej wzruszeni tym wszystkim, co działo się po drodze z Medjugorja.
Miłość do nas wraca
- Przed wyjazdem moja relacja z Matką Bożą była taka trochę jak w domu - jak tata się nie zgodzi, to jeszcze się idzie do mamy. Jak czegoś nie dostawałam na modlitwie to od razu "Zdrowaś Maryjo", ale to było wszystko takie… "odklepane". A tutaj ta niesamowita sytuacja ze szkaplerzem, to, jak teraz codziennie modlę się "Pod Twoją obronę", to co nas tam spotkało - sprawiło, że bardzo się zaprzyjaźniłam z Matką Bożą - podsumowuje Marysia. - Przed wyjazdem miałam takie wyobrażenia, że na świecie jest bardzo mało dobrych ludzi, że są tylko w tych moich górsko-pielgrzymkowo-wspólnotowych kręgach. A w drodze się przekonałam, że jeśli my kochamy innych i idziemy z miłością, to miłość do nas wraca. Świat jest dobry, tylko trzeba otworzyć bardziej oczy i zacząć to dostrzegać.
- To była dla mnie szkoła pokory i zaufania Bożej Opatrzności. Nieraz pytałyśmy: Panie Boże, ale jak to tak? Czemu to tak dobrze idzie? Odpowiedź była jedna: bo was kocham… - dodaje Ania. - Dawał nam swoją miłość, byśmy umiały ją przyjmować od innych ludzi, których On też kocha i umiały ją także dawać. Maryja uczyła nas cichości i pokory. Pojechałyśmy bez pieniędzy, bez niczego, a wróciłyśmy napełnione, z górą prezentów dla wszystkich. Na finał pani Wiesia kupiła w hurtowni różańce dla całej naszej wspólnoty, małżeńskie różańce dla mojej siostry i jej przyszłego męża, dla naszych rodziców.
- Ludzie często pytają o objawienia Maryi w Medjugorju, o cuda, o zjawiska różne. A to zupełnie nie o to w tym miejscu chodzi… Tam się nawracają tysiące osób. Pani Wiesia mówi, że od tych spowiedzi to tam jest dziura w niebie - mówi Mery.
- Jechałyśmy tam z powierzonymi nam intencjami. Nie spodziewałyśmy się niczego, żadnych cudów. Po prostu chciałyśmy tam być, spędzić ze sobą czas - kończy Ania. - Podczas ślubu mojej siostry, Kasia poprosiła mnie, żebym ułożyła modlitwę wiernych. Wstępem do każdej prośby, były słowa z wybranej piosenki. Przy ostatniej powiedziałam: "Świat byłby taki ubogi, gdybyśmy się nie spotkali". To było to, czego doświadczyłyśmy i doświadczamy… I jeszcze chciałam dodać, że cętki po ataku meszek na mojej buzi zniknęły jak tylko wróciłam do domu i na ślubie już wyglądałam jak trzeba - śmieje się Ania.