W Międzybrodziu Bialskim odbyło się ostatnie pożegnanie pani Moniki: drobnej, kruchej i niezwykle odważnej kobiety. To ona w 1944 r. uratowała życie amerykańskiego lotnika.
Miesiąc temu obchodziła 96. urodziny. Śp. Monika Prochot, z domu Kudrys, była w czasie II wojny światowej żołnierzem Armii Krajowej, jako łączniczka "Baśka" służyła w oddziale "Garbnik", a pod koniec okupacji przez około 6 miesięcy ukrywała w swoim rodzinnym domu amerykańskiego lotnika, pilota bombowca "Święty Franciszek", zestrzelonego niedaleko Oświęcimia.
Pod przewodnictwem ks. Marka Wróbla modlili się przy jej trumnie krewni i znajomi. Honorową wartę podjęli przyjaciele zmarłej w mundurach ze sztandarami. Byli członkowie Polskiego Towarzystwa Gimnastycznego "Sokół", byli członkowie Związku Żołnierzy NSZ i Stowarzyszenia Rodzin Żołnierzy VII Okręgu NSZ, którzy docenili jej bohaterską postawę przyznanym w 2016 r. medalem ZŻ NSZ. - To nasz wyraz uznania dla niezłomności i bohaterstwa pani Moniki, która wykazywała się niezwykłą odwagą podczas II wojny światowej, ale także później, kiedy stawała zdecydowanie w obronie każdego ludzkiego życia, gdy pracowała jako pielęgniarka - mówił wówczas Władysław Sanetra, a wraz z nim honory pani Monice oddawali Marek Snaczke i Łukasz Lewandowski - z grupy rekonstrukcyjnej "Rodzynki". Z wielkim szacunkiem i serdecznością zawsze mówili o niej: "nasza pani Moniczka". To dzięki ich staraniom w ubiegłym roku Monika Prochot odebrała Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski.
Ostatnie pożegnanie śp. Moniki Prochot w międzybrodzkiej świątyni
Alina Świeży-Sobel /Foto Gość
Odznaczenie wręczył wiceminister Stanisław Szwed, a cała uroczystość odbyła się w domu pani Moniki, w obecności jej najbliższych, delegacji władz gminy, przedstawicieli Fundacji „Wiarus” oraz PTG „Sokół”, a także przyjaciół ze Związku Żołnierzy NSZ, którzy wystąpili z wnioskiem o uhonorowanie wojennych zasług pani Moniki.
Monika Prochot w czasie II wojny światowej dostarczała partyzantom z oddziałów na terenie Żywiecczyzny rozkazy, lekarstwa. - Nieraz zaskakiwały mnie posterunki niemieckie między miejscowościami czy patrole na dworcu - wspominała chwile grozy, kiedy zatrzymywali ją żołnierze, a ona po ubraniem niosła ukryte rzeczy dla partyzantów. Udawała, że nie mówi po niemiecku, więc kontrole kończyły się nieraz tym, że szła dalej pobita albo przekonana, że zdenerwowany Niemiec strzeli jej w plecy. Wielką odwagą wykazała się w grudniu 1944 r., kiedy przed jej rodzinnym domem, otoczonym z trzech stron lasem, stanął amerykański lotnik David M. Jones.
- Był w mundurze, którego nie znałam. Zrozumiałam tylko tyle, że potrzebuje pomocy. I pomogliśmy - wspominała pani Monika. Jones, drugi pilot amerykańskiego bombowca, zestrzelonego w okolicach Jawiszowic, wyskoczył ze spadochronem, a dzięki pomocy partyzantów AK "Sosienki" nie wpadł w ręce Niemców. Przez blisko 6 miesięcy ukrywał się w schronie pod podłogą domu pani Moniki, który w tym czasie był kilka razy przeszukiwany przez gestapo. - Nie znaleźli go, ale niewiele brakowało... - mówiła pani Monika.
Gratulacje przesłał odznaczonej pani Monice Walter Braunohler, konsul generalny USA. - W imieniu amerykańskiej misji dyplomatycznej w Polsce i narodu amerykańskiego dziękuję Pani za bohaterstwo i za udzielenie pomocy obywatelowi amerykańskiemu, pilotowi bombowca B-17 o nazwie "Święty Franciszek" Davidowi M. Jonesowi. Dzięki pomocy wielu osób, a przede wszystkim Pani oraz Pani rodziny i żołnierzy AK, pilot Jones przeżył i bezpiecznie powrócił do swojej ojczyzny - pisał konsul.
Kwiaty na grobie śp. Moniki Prochot złożyła konsul Tammy Nobilski
Alina Świeży-Sobel /Foto Gość
Również w dniu pogrzebu nie zabrakło przy trumnie delegacji konsulatu USA i biało-czerwonego wieńca, złożonego w dowód wdzięczności od narodu amerykańskiego. W imieniu amerykańskiej misji dyplomatycznej w Polsce kwiaty na grobie śp. Moniki Prochot złożyła konsul Tammy Nobilski.