- To fascynująca postać! - mówiła pisarka Joanna Jurgała-Jureczka o Zofii Kossak podczas kolejnego spotkania "Podróży życia" w ustrońskiej parafii św. Klemensa.
Pisarka Joanna Jurgała-Jureczka była gościem kolejnego spotkania z cyklu "Podróż życia" w parafii św. Klemensa w Ustroniu, organizowanego przez ks. Mirosława Szewieczka i duszpasterstwo rodzin dekanatu wiślańskiego. Mieszkająca na Śląsku Cieszyńskim pisarka, m.in. autorka książek o rodzinie Kossaków, badaczka biografii Zofii Kossak, zaprezentowała prelekcję "W cieniu męża czy realizacja własnych ambicji?".
W Ustroniu J. Jurgała-Jureczka opowiedziała o niełatwym i złożonym świecie życia małżeńskiego i rodzinnego kobiet rodu Kossaków: Zofii - pisarki, żony i matki, kobiety głębokiej wiary, zaangażowanej społecznie - ale i jej kuzynek: Magdaleny Samozwaniec i Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, a także ich przodkiń. Zofia była córką Tadeusza, brata bliźniaka Wojciecha Kossaka, wnuczką Juliusza.
Biograf Zofii Kossak spotkała się z uczestnikami "Podróży życia"
Urszula Rogólska /Foto Gość
Charakteryzując rodzinny i małżeński rys kobiet rodu Kossaków, Joanna Jurgała-Jureczka podkreśliła, że to obraz niekoniecznie łatwy, lekki i przyjemny:
- Sytuacja kobiet w wieku XIX i XX była zupełnie inna. I Zofia Kossak, i jej kuzynki: Magdalena Samozwaniec i Maria Pawlikowska-Jasnorzewska, zupełnie się z tego ówczesnego sposobu myślenia o rodzinie wyłamały. Były bardzo inteligentne, każda z nich miała swoje życiowe ambicje, które realizowała. Ich ciotki i babki to z kolei kobiety bardzo majętne, które swoim majątkiem ratowały Kossaków - tych malarzy - przed upadkiem finansowym. Na przykład posag Wojciechowej Marii uratował Kossakówkę. Dzięki Marii, jej mąż mógł sobie pozwolić na życie jakie prowadził. Był znany, brylował w towarzystwie, podróżował, był stale nieobecny w domu. Zdradzał ją - ona o tym wiedziała. Wychowywała dzieci zupełnie sama i autentycznie go kochała do końca. Równie złożona była sytuacja w wypadku innych gałęzi rodu.
Znaczną część spotkania prelegentka poświęciła Zofii Kossak. Okazją do podjęcia tematu są: przypadająca w tym roku 9 kwietnia, 50. rocznica śmierci pisarki, a w przyszłym - 130. jej urodzin.
Jak wspomniała J. Jurgała-Jureczka, w związku z rocznicą śmierci Zofii Kossak przygotowywane są liczne uroczystości patriotyczne. Jednocześnie zaznaczyła, że sama daleka jest od formułowana patetycznych tematów rocznicowych: - Nie ograniczajmy człowieka do takich jedynie koturnowych wizji. To fascynująca postać! Ona była Kossakówną z krwi i kości. Kobietą nie na pomnik, ale prawdziwą kobietą, żoną, matką, której wiara była silna, autentyczna, prawdziwa - podkreślała prelegentka. - Ona nie wyniosła tej wiary z domu. Pochodziła z rodziny, która, owszem, chodziła do kościoła, uczestniczyła w nabożeństwach - bo tak wypadało, bo należało się do szlachty. Kiedy miała dwadzieścia kilka lat, wyjechała do Genewy studiować malarstwo. Tam też wysłuchała wykładu świeckiego teologa. Tak się przejęła tym, co usłyszała, tak zafascynowała, że zrozumiała, iż chrześcijaństwo, to nie jest ta kościółkowatość, te wzniosłe nabożeństwa - to jest coś znacznie poważniejszego, coś silnego i autentycznego. Jak sama się wyraziła: to najdoskonalszy system jaki wydał świat. I wtedy stała się prawdziwa w swojej wierze.
"Podróż życia" w parafii św. Klemensa w Ustroniu
Urszula Rogólska /Foto Gość
Bywały czasy, kiedy była codziennie w kościele - gdy mieszała na Wołyniu w czasie rewolucji - ale jej chrześcijaństwo nie polegało na manifestowaniu religijności. Ona nim autentycznie żyła, kiedy ratowała Żydów, kiedy wyprowadzała ich z getta, narażając na niebezpieczeństwo także własne dzieci; kiedy zakładała "Żegotę", także wtedy, kiedy jej okupacyjne warszawskie mieszkania pękało w szwach - bo pomagała Żydom, protestantom, ateistom. Kiedy w 1957 r. wróciła z Anglii do Polski, próbowała skonsolidować środowiska katolickie. Światopogląd nie miał dla niej żadnego znaczenia, kiedy człowiek potrzebował pomocy.
Jednakże nie to uważała za swoją największą "zasługę". Jak mówiła J. Jurgała-Jureczka, w swoich notatkach Z. Kossak zapisała, że kiedy będzie umierać, chciałby, żeby "po jej stronie stanęło" coś, co uważała za szczególnie ważne… - Kiedy w czasie wojny dowiedziała się, że na Pawiaku są więzieni, skazywani na śmierć i rozstrzeliwani ludzie, dla żeńskiej części więzienia zorganizowała niezwykłą rzecz - opowiadała J. Jurgała-Jureczka. - Poprosiła biskupa, by kobiety mogły przenosić tam komunikanty. Wówczas nie do pomyślenia było, żeby konsekrowaną hostię niosły kobiety. A druga rzecz - jak ona to zorganizowała. Poprosiła złotnika, by w pudernicy i medalionie wykonał drugie dno. Po konsekracji hostii, ksiądz wkładał ją tam właśnie, a kobiety, które pracowały na Pawiaku ukrywały pudernicę we włóczce i przemycały do skazanych. Kobiety, które szły na śmierć, przyjmowały po kawałeczku tej hostii…
Sama też miała dojmujące doświadczenie Pawiaka. Aresztowana, trafiła do Auschwitz, a po rozszyfrowaniu, że to "ta" Kossak - na Pawiak. - O tym wydarzeniu mówiła bardzo rzadko… - opowiadała w Ustroniu autorka jej biografii.