Choć nie było łatwo, na hasło: „Wyruszamy jutro znowu?!” bez wahania odpowiadają: „No jasne!”. Uczestnicy piątej, górskiej wyprawy od Królowej Beskidów do Królowej Podhala - wrócili do Bielska-Białej.
Sześć dni wędrowali górskimi szlakami z Bielska-Białej przez szczyrkowską „Górkę” do Ludźmierza – od Matki Bożej Królowej Beskidów, do Królowej Podhala. Oni – dwudziestka młodych piechurów z Bielska-Białej - jednak wolą to drugie określenie: „Gaździna” i tak o Niej mówią. Do celu dotarli 7 sierpnia i po odpoczynku wrócili do domów.
Ostatni dzień, 7 sierpnia: pobudka o drugiej w nocy (żeby uniknąć wędrówki w upale), herbata, drożdżówka – i w drogę: z Podwilka do Ludźmierza. Temperatura znośna, choć o 9.30 jest już +35 stopni! Godzinę później są już u celu. Trochę wcześniej, przy tablicy „Ludźmierz” ustawiają się w rządku i wspólnie robią jeden krok do przodu! Razem wchodzą do ostatniej miejscowości na swoim 120-kilometrowym szlaku! Powitani przez księdza proboszcza, skropieni wodą święconą, ściskają się wzruszeni i szczęśliwi. Zaraz potem - już indywidualne spotkania z Królową - to znaczy z... Gaździną.
Jestem taka dumna!
- To była moja pierwsza wyprawa górska – mówi Julia Sadlik ze Starego Bielska, drugoklasistka z IV LO w Bielsku-Białej. – Miałam poważne obawy czy dam radę. A dziś jestem taka dumna, że z pomocą Bożą i tych wspaniałych ludzi, których poznałam, udało mi się dotrzeć do celu! Bardzo sobie pomagaliśmy, choć przed wyprawą prawie się nie znaliśmy. Wśród takich ludzi zmęczenie fizyczne nie ma prawa bytu!
Górscy pielgrzymi już u celu
Kamil Bierski
Nie ma momentu, który Julia wspominałaby jako trudny, choć przecież trzeba było walczyć z upałem, własnymi słabościami, ciężarem plecaka, bolącymi stopami, stromymi podejściami.
- Miałam tam dużo czasu na przemyślenie wielu spraw. Każdego dnia niosłam inną intencję, inną trudną sprawę – dodaje. – I każdego dnia byłam coraz bardziej spokojna o to, że z pomocą tej Góry najwyższej – Pana Boga – wszystko się uda. Było tak świetnie przez wszystkie dni, że w ostatnim, kiedy mieliśmy do pokonania prawie 30 km asfaltem i wyruszaliśmy bardzo wcześnie, bałam się czy to się dzieje naprawdę i czy... tak będzie do końca. Udało się! Doszłam do Gaździny!
U celu gratulowali sobie nawzajem. – A potem ta cudowna chwila, kiedy każdy indywidualnie mógł podejść do Gaździny i powiedzieć jej wszystko... Obiecałam sobie, że kiedy dojdę do celu, nie będzie łez - mówi Julia. - Ale oczywiście tak się wzruszyłam, że bez łez się nie obeszło. Ale były to łzy autentycznej radości... Dziś jestem już w domu. Wydaje mi się, że w górach znalazłam taki spokój wewnętrzny, który mnie nie opuszcza. Wiele razy powtarzaliśmy sobie takie hasło, żeby żyć górami w dolinach. Tak bym chciała…
Patrzę w górę
Choź prawie się nie znali, szybko stworzyli zgraną paczkę
Kamil Bierski
- Na pewno nie da się opisać słowami atmosfery naszej wyprawy. Jest czas na wszystko – na modlitwę, Mszę św., samotność, ale jest też dużo zabawy i radości – np. wtedy kiedy graliśmy po drodze w różne gry słowne. – opowiada Julia Ślezińska, maturzystka ze szkół Katolickiego Towarzystwa Kulturalnego w Bielsku-Białej. – Kiedy było najtrudniej, zawsze znalazł się ktoś, kto wyciągnął rękę, kto pomógł. W czasie wędrówki mieliśmy takie jedno bardzo strome podejście. Mam lęk wysokości i kiedy byłam już prawie na górze, zaklinowałam się. Nie zapomnę ręki kolegi, który wtedy mi pomógł...
Julia potwierdza, że najwięcej pozytywnych emocji i wzruszeń rodzi się w ostatni dniu: - Doszłam! Panie Boże dzięki, że się udało! – to była moja pierwsza myśl – opowiada. – Po tej wyprawie mam więcej energii do życia, częściej patrzę w górę, dostrzegam rzeczy w świecie których wcześniej nie widziałam. Oczywiście, że za rok chciałabym pójść znowu!