Choć nie było łatwo, na hasło: „Wyruszamy jutro znowu?!” bez wahania odpowiadają: „No jasne!”. Uczestnicy piątej, górskiej wyprawy od Królowej Beskidów do Królowej Podhala - wrócili do Bielska-Białej.
Wojtek Kania szedł do Królowej Podhala już po raz czwarty.
– Obawiałem się jaka będzie ekipa w tym roku. Prawie w ogóle się nie znaliśmy. Ale okazało się, że obawy były niepotrzebne. Zgraliśmy się bardzo szybko – mówi Wojtek. - Znam trasę. Wiedziałem też, że dla mnie osobiście najtrudniejsze będą pierwsze dwa dni, kiedy organizm się przyzwyczaja do większego wysiłku fizycznego, do wstawania o piątej rano (albo i wcześniej – żeby uniknąć chodzenia w upale). Po dwóch dniach przychodzi przełamanie i wtedy już wiedziałem, że mogę być lepszym oparciem dla innych: ponieść komuś plecak, powiedzieć dobre słowo, które motywowało, podnieść albo nawet ponieść coś, co ktoś zgubił – to była sama przyjemność.
Wojtek podkreśla, że na wyprawie naprawdę można odkryć Boga w innych ludziach i pięknie przyrody: - Było bardzo wesoło, a jednocześnie potrafiłem się wyciszyć. Bardzo ważne było to, że idziemy do sanktuarium Matki Bożej w Ludźmierzu. Ale jestem przekonany, że nawet gdyby naszym celem był malutki, nieznany kościółek, to atmosfera jaka nam towarzyszyła, na pewno sprzyjałaby wyciszeniu i odkrywaniu obecności Boga w innych i świecie, który nas otaczał.
Modlitwa na szlaku to codzienność na "Królewskiej wyprawie"
Kamil Bierski
Uwierzyć w siebie
- To już nasza kolejna wyprawa. I za każdym razem mam – tak po ludzku – różne obawy - mówi ks. Maciej Kornecki wikary ze Starego Bielska, GOPR-owiec i pomysłodawca przedsięwzięcia. – Tym razem znowu nieraz się przekonałem, że opieka Boża jest nad nami. Taka sytuacja na Głuchaczkach: mamy tam zostać na dłuższy postój. Zdejmujemy plecaki, wielu już szykuje się na te prawie 45 minut odpoczynku i nagle czuję takie przeświadczenie: idziemy dalej, bo zaraz przyjdzie porządna burza. Szybko dotarliśmy pod wiatę. A chwilę potem: wokół nas pioruny i błyskawice, grad wielkości piłek ping-pongowych – my byliśmy bezpieczni.
Ks. Kornecki z uznaniem mówi o młodych piechurach. – Widziałem, że niektórzy byli zmęczeni, mieli naprawdę bolesne bąble, ale kiedy widzieli, że Inni idą wytrwale, mimo bólu, mobilizowali się. Nawzajem bardzo sobie pomagali. Myślę, że ta wyprawa pozwoli im bardziej uwierzyć w siebie. Są dużo wrażliwsi na potrzeby innych, chcą służyć. I chyba widzą jak niewiele tak naprawdę potrzeba do szczęścia…
Trasa piechurów prowadziła od pętli autobusowej pod Szyndzielnią przez jej szczyt, Klimczok do sanktuarium Matki Bożej Królowej Beskidów „na Górce”, a dalej przez Skrzyczne, Glinne, Rysiankę, Halę Miziową, Markowe Szczawiny pod Babią Górą, Podwilk do Ludźmierza.
W zorganizowaniu i sfinansowaniu wyprawy pomogło grono dobroczyńców, w tym parafianie ze Starego Bielska. Górscy pielgrzymi pamiętali o nich codziennie w czasie wspólnej modlitwy.
Koniiec wyprawy, ale jej uczestnicy już myślą o przyszłym roku!
Kamil Bierski