Pątnicy w rekordowym upale szukali ochłody w wodnych kurtynach organizowanych po drodze. Dla głównej grupy pielgrzymki diecezji bielsko-żywieckiej sobota była najtrudniejszym dniem.
- Trzeci dzień zawsze dla naszej pielgrzymki jest najtrudniejszym dniem, bo mamy najdłuższy odcinek drogi do przejścia: 35 kilometrów. W tym upale jest trudniej niż zwykle i zmęczenie daje się we znaki, choć duchowo pielgrzymi są nastawieni bardzo pozytywnie. Postanowiliśmy wydłużać w ciągu całego dnia czas postoju i odpoczynku, żeby końcówkę trasy przejść nieco później niż zwykle, pod wieczór, kiedy nie będzie już tak gorąco - mówi ks. prał. Józef Walusiak, główny przewodnik pielgrzymki.
- Upał dokucza zwłaszcza księżom-przewodnikom, którzy w drodze wygłaszają konferencje, prowadzą modlitwy i udzielają sakramentu pojednania. Powiedziałem, żeby w tych warunkach zrezygnowali z sutann, ale wielu jest tak bardzo wrośniętych w tego ducha pielgrzymkowego, że nie chcą słuchać... - dodaje ks. Walusiak.
Woda i nakrycie głowy są obowiązkowe - wciąż przypominają pielgrzymom księża przewodnicy
Alina Świeży-Sobel /Foto Gość
- Jakoś dajemy radę. Sprawy duchowe też mają się dobrze: jest i modlitwa, i sakramenty, i konferencje. Pan Bóg się to troszczy - zapewnia ks. Grzegorz Strządała.
- Pielgrzymi są zmęczeni upałem, ale nie było poważniejszych problemów zdrowotnych z tym związanych. Czuwamy nad tym od początku. Mamy przygotowane darmowe czapeczki i ci, którzy nie mają nakrycia głowy, mogą je sobie pobrać, bo trzeba chronić głowę przed słońcem. Rozdawana jest woda, bo dzięki pomocy sponsorów mamy jej zapasy, a dzięki pomocy straży pożarnych z miejscowości, przez które idziemy, co jakiś czas pielgrzymi mogą się orzeźwić wodą, zmoczyć chusty czy ubranie. To bardzo pomaga - mówi Katarzyna Balicka, szefowa pielgrzymkowej bazy.
Przez taką kurtynę wodną przygotowaną przez strażaków pielgrzymi przeszli opuszczając Sławków. Następną przygotowali strażacy przy kościele w Łękach, w Okradzionowie i w następnych.
Także gospodarze mijanych domostw wychodzili z wężami przed bramy i polewali rozgrzany asfalt, a potem pielgrzymów. - To już tak od kilku lat stosujemy, bo przy takim upale trzeba im pomóc. My ich podziwiamy, że idą - tłumaczą państwo Szczęśni i Pakos z Okradzionowa, którzy na pielgrzymów czekali z poczęstunkiem i ogrodowym wężem. Po chwili z grupy podchodzących pielgrzymów słychać okrzyki radości: - To jest to! Bo pod nogami mamy chyba 50 stopni!
- Atmosfera jest gorąca. Idzie się cudownie, ale przy tej temperaturze musimy cały czas - między modlitwą i śpiewem - musimy dbać o to, czy wszyscy mają nakryte głowy, czy piją wodę. Nieustannie o tym przypominamy - mówi ks. Maciej Pszczółka, który towarzyszy pątnikom z grupy 1 - św. Józefa. - Niesamowite jest, ilu ludzi pomaga nam w drodze, stoją przy ogródkach, częstują wodą, kanapkami, owocami i polewają z węży...
- To jest to! - dziękowali za wodę i poczestunek pątnicy
Alina Świeży-Sobel /Foto Gość
Podobnie witają pielgrzymów w Łękach. Tu strażacy schłodzili woda spory kawał asfaltu, a dochodzący w kolejnych grupach z ulgą zwilżają czapki, chusty, a niektórzy wchodzą po prostu pod strumień wody.
- Pielgrzymi słuchają zaleceń i sami zgłaszają się po pomoc, kiedy czują, że brakuje im sił. Poza chwilowymi omdleniami z powodu odwodnienia - przy tej temperaturze nie do uniknięcia - nie mamy poważniejszych interwencji. Ci, którzy zasłabli, dostają kroplówkę, i po odpoczynku najczęściej wracają na trasę - mówi Mariusz Zawada, ratownik Medycznej Służby Maltańskiej odpowiedzialny za opiekę medyczną nad pątnikami. - Teraz pod koniec tego dnia, było tych sytuacji trochę więcej niż przedtem, a w jednej chwili mieliśmy cztery takie osoby jednocześnie...