W miniony weekend pokonali samochodem 1800 km z Cieszyna do Paryża, a później kolejne 1800 z powrotem, żeby razem z 500 tys. Francuzów pokazać, czym dla nich jest rodzina i małżeństwo kobiety i mężczyzny.
- Z Cieszyna pojechały z nami nasze dwie młodsze córki, najstarsza z koleżanką dołączyła już we Francji. Był z nami też nasz przyjaciel ze Wspólnoty Mężczyzn w Modlitwie "Nikodem" - Bogdan Krótki z córką - relacjonują Anna i Bertrand Bischowie - polsko-francuskie małżeństwo, mieszkające w Cieszynie.
Ania kilka lat temu zorganizowała tu Wspólnotę Matek w Modlitwie "Miriam", Bertrand jest liderem Wspólnoty Mężczyzn w Modlitwie "Nikodem", spotykającej się u cieszyńskich franciszkanów. To wspólnota mężczyzn zainicjowała przed rokiem Marsze dla Życia i Rodziny w mieście nad Olzą, regularnie modli się w intencjach rodzin, przygotowuje dla nich uroczyste spotkania z błogosławieństwem dzieci i rodziców.
Nie zgadzamy się na to
Bischów nie mogło zabraknąć na wszystkich dużych manifestacjach, które w ciągu minionych dwóch lat zorganizowali francuscy obrońcy rodziny i małżeństwa rozumianego jako związek kobiety i mężczyzny pod hasłem "Manif pour tous" ("Manifa dla wszystkich"). To odpowiedź na hasło "Mariage pour tous" ("Małżeństwo dla wszystkich"), propagujące małżeństwa osób tej samej płci.
Wprowadzenia ustaw legalizujących małżeństwa jednopłciowe nie udało się powstrzymać. Proponowane są kolejne akty prawodawcze, godzące w wartości rodziny.
- Tamtą batalię przegraliśmy, ale chcieliśmy znowu pokazać, że się na to nie zgadzamy i że jest nas wielu - mówi Bertrand Bisch.
Francuscy obrońcy życia nie poddają się. Tym razem postanowili wyjść na ulice, żeby wyrazić swój sprzeciw zarówno wobec zalegalizowanych już we Francji małżeństw osób tej samej płci, jak i wobec ustaw o tzw. macierzyństwie zastępczym - surogatkach (GPA) i o technikach wspomaganego rozrodu (PMA).
"Ekstremiści"
W Paryżu manifestacja rozpoczęła się w niedzielę o godzinie 13.
- Kiedy jechaliśmy w metrze i widziałem naszą najstarszą córkę, innych młodych ludzi - z niebieskimi i różowymi flagami marszu, hasłami sprzeciwiającymi się nienormalnym regulacjom prawnym - roześmianych, radosnych, to myślałem: to jest niezwykłe świadectwo - i dla Polski, i dla Francji. My, dorośli, również staruszkowie, ale i nasze dzieci, ludzie młodzi - jesteśmy radośni, ale jesteśmy też zdeterminowani, żeby sprzeciwiać się złu - mówi Bertrand Bisch i dodaje, że "Manif pour tous" jest ruchem niezwiązanym z żadną partią. Tego zaszeregowania unikają organizatorzy.
- Widzieliśmy ludzi ze wszystkich regionów Francji, gromadzących się przy wozach transmisyjnych. Wszyscy pogodni. Atmosfera pikniku rodzinnego, dzieci wytrwale maszerujące z rodzicami, maluchy w wózkach. Choć przecież mieliśmy do przejścia sporo kilometrów! - mówi Ania. - Ale to nie tylko emocje. Ludzie przeorganizowali swoje życie, wydali pieniądze, żeby pokonać setki, albo i tysiące kilometrów, by być w Paryżu w tę niedzielę. Dziwiliśmy się, że zmobilizowano tak duże siły policji, które miały prawo zachować się wobec nas brutalniej niż w przypadku jakichkolwiek innych demonstracji, kiedy zabrania się im takich zachowań. Wielu naszych przeciwników nazywało nas "ekstremistami" - stąd niby potrzeba zabezpieczenia przed nami miasta. Nie wiem, na czym nasz ekstremizm polega, bo z tego, co widzieliśmy wokół nas, było naprawdę bardzo rodzinnie - spokojnie, a wręcz radośnie.
Duchowa walka
- Tak naprawdę nie wiedzieliśmy, ilu nas będzie, ale byłem pewien, że to jest duchowa walka dobra ze złem, prawdy z kłamstwem. A my stajemy po stronie dobra i prawdy. Dlatego jako głowa rodziny postanowiłem - jedziemy, choć czeka nas 3000 km podróży samochodem - podkreśla Bertrand. - To mój obowiązek. Nasze dzieci miały już to doświadczenie wspólnoty, wręcz zabawy, z poprzednich manifestacji, więc od razu chciały też pojechać.
- Nie musimy im tłumaczyć, dlaczego tam jedziemy, czym jest rodzina. One to widzą - mówi Ania.