Jak co roku, na św. Michała - 29 września, bacowie spędzają owce z hal i dziękują Bogu za kolejny rok pracy. Tradycyjny łossod odbył się na Hali Boraczej w Beskidzie Żywieckim.
Gospodarze i bacowie z Beskidów już po raz dwunasty zaprosili na Halę Boraczą wszystkich, którzy chcieli podglądnąć zwyczaje związane z łossodem - redykiem jesiennym, czyli powrotem owiec z wypasu.
Każdy mógł również skosztować produktów z mleka owczego, a także baraniny i jagnięciny. A o pyszne ciasta i mnóstwo przysmaków domowej kuchni góralskiej zadbały panie z Kół Gospodyń Wiejskich z Żabnicy, Cięciny, Ciśca Dużego i Małego, a także Węgierskiej Górki.
Jak co roku hojną gościnę zorganizowali gospodarze ze Stowarzyszenia Hodowców Owiec, Kóz i Producentów Zdrowej Żywności w Węgierskiej Górce z prezes Ewą Foik na czele, przy współudziale gminnych i wojewódzkich władz samorządowych.
Popatrzeć w niebo i podziękować
Spotkanie rozpoczęła Msza św., odprawiona przez ks. Adama Ciapkę, wikariusza z Żabnicy. Podczas kazania wygłoszonego w gwarze podkreślał, jak ważne jest dziękczynienie Bogu za kolejny rok pracy. - Trzeba podziękować Panu Bogu za to, co daje - za wszystkie sery, bryndze, za żętycę. Dziękujemy za to spotkanie, za bacowanie, pod szczególną opieką Adama Gruszki, bo to on tu bacuje na Boraczej. Dobrze, że są pokazy, jak się robi sery czy żętycę. Żeby ludzie się przyjrzeli i wiedzieli.
Ks. Ciapka nawiązał też do św. Franciszka. - Wiecie, że święty od przyrody nie lubił dwóch zwierząt? Much i mrowców (mrówek). Much, bo natrętne, a mrowców, bo tak pracują, że nie mają czasu zatrzymać się i popatrzeć w niebo. Ludzie często też tak gonią, że nie mają czasu popatrzeć w niebo i podziękować Panu Bogu za to, co im daje.
Po Mszy św. Piotr Tyrlik, wójt Węgierskiej Górki witał wszystkich gości, a szczególnie serdecznie tych, którzy na święto zaprosili - gospodarzy łossodu - Helenę Grzegorzek i Adama Gruszkę.
Baca z papierami
Podczas świętowania 24 osoby otrzymały zaświadczenia o pozytywnym zdaniu egzaminów na bacę i juhasa. Te zawody od niedawna są wpisane na listę profesji w Polsce. Dwóch baców otrzymało tytuł mistrza, 18 czeladnika (w tym dwie kobiety), a cztery także juhasa (w tym także dwie kobiety).
- Po 30 latach bacowania dorobiłem się papierów - śmieje się Jan Drożdż z Milówki, baca-mistrz, który w tym roku sam wypasał stado dwustu owiec na Rycerzowej, Przegibku i Wielkiej Raczy. - Egzaminowało nas dwóch profesorów z Akademii Rolniczej. Musiałem odpowiedzieć na 14 bardzo sensownych, mądrych pytań. M.in. jak zadbać o hale, żeby ich nie zakwasić; jak dbać o owce, żeby nie kulały; jak uchronić je przed pasożytami, żeby te nie zagrażały ludziom.
Jan Drożdż ma najwyżej położoną bacówkę w Beskidach. - Co roku zaglądał do mnie biskup Tadeusz Rakoczy. To zaszczyt dla mnie - mówi. - A teraz do bacówki będę mógł przypiąć ten certyfikat, to może i częściej turyści zauważą. Będą wiedzieli, że u mnie mogą być pewni najwyższej jakości wyrobów z mleka owczego.