Jak co roku, na św. Michała - 29 września, bacowie spędzają owce z hal i dziękują Bogu za kolejny rok pracy. Tradycyjny łossod odbył się na Hali Boraczej w Beskidzie Żywieckim.
Żal mu, że młodzi nie garną się do bacowania tak, jak by chciał. - Choć muszę przyznać - mój syn Tomek zarzekał się, że do bacówki nigdy nie wejdzie. A kiedy się poparzyłem i wylądowałem na dwa miesiące na "oparzeniówce" w Siemianowicach, on sam dbał o całe stado i bardzo dobrze sobie poradził!
Teraz bacowie wracają do domów. - A na hale - jak mówi Jan Drożdż - jak tylko śnieg zniknie!
Żeby tradycje pasterskie nie zaginęły
Po części oficjalnej rozpoczęła się inscenizacja tradycji pasterskich prowadzona przez Helenę Grzegorzek i Adama Gruszkę. Baca z pomocą juhasa policzył owce. Razem odmówili "Ojcze nasz" i "Zdrowaś Maryjo". Potem szałas bacowski został zamknięty, a gospodarze usiedli z bacą przy stole, żeby się rozliczyć za tegoroczną pracę. Po wszystkim trzeba było jeszcze bacówkę posprzątać, wszystkie miski i wiadra załadować na wóz i z bacowskim orszakiem i kapelą wrócić do wsi, do rodziny.
- Tradycję pokazania łossodu na Hali Boraczej zaczęła moja poprzedniczka Krystyna Stasica - mówi Ewa Foik. - To z jej inicjatywy powstało Stowarzyszenie Hodowców Owiec, Kóz i Producentów Zdrowej Żywności w Węgierskiej Górce. Jeleśnia ma redyk wiosenny, wyjście owiec na hale, więc my robimy łossod. Założyliśmy stowarzyszenie, bo chcemy scalić małe gospodarstwa rolne - tych hodowców, którzy jeszcze zostali w górach, którzy gospodarują tu w szczególnie trudnych warunkach, w wysokich - jak na polskie warunki - górach. A to święto też po to, żeby tradycje pasterskie nie zaginęły. Są one elementem naszej tożsamości. Owca powinna na stałe wkomponować się w krajobraz Żywiecczyzny. Ma być nie tylko atrakcją turystyczną, ale też sposobem na zagospodarowanie hal i polan śródpolnych.