47 kilometrów trasy, 2 tysiące metrów różnicy przewyższeń i 14 stacji Drogi Krzyżowej: w nocy z piątku na sobotę (11/12 kwietnia) dwudziestoosobowa grupa pątników odprawiła Ekstremalną Drogę Krzyżową w Beskidach. Nabożeństwo uchodzi za jedno z najtrudniejszych w ramach akcji EDK w Polsce.
Tym razem jego uczestnikom sprzyjała doskonała pogoda. Szli w milczeniu. Dla każdego z nich to była okazja do spotkania z Bogiem, z górami oraz z samym sobą, ze swoją słabością. Był z nimi bł. Jan Paweł II w znaku relikwii.
- Mieliśmy także relikwie św. Faustyny i bł. ks. Jerzego Popiełuszki - wylicza brat Mirek Myszka, pallotyn, organizator górskiej EDK.
Jeszcze za dnia
Nabożeństwo rozpoczęło się przy krzyżu misyjnym obok wejścia do kościoła św. Andrzeja Boboli w Bielsku-Białej, w piątek 11 kwietnia, tuż po 19:00. Po modlitwie i błogosławieństwie na drogę pielgrzymi przeszli ulicą Armii Krajowej na Dębowiec. Po dwóch kilometrach skończył się asfalt. Przed uczestnikami nabożeństwa stanęło ponad 40 kilometrów górskich szlaków, kamienistych ścieżek, poprzecinanych żyłami korzeni, na przemian przegrodzonych powalonymi przez Halnego świerkami albo też płynących potokami wiosennych roztopów.
Zatarty szlak
Pierwszą stację odprawiono przy kaplicy MB Fatimskiej na Dębowcu. Stąd uczestnicy nabożeństwa ruszyli czerwonym szlakiem na Szyndzielnię. Szybko zapadał zmrok, ale latarki nie od razu były potrzebne. Wędrówkę umożliwiał dobiegający pełni księżyc i rozgwieżdżone niebo. Dopiero po odprawieniu stacji przy schronisku na Szyndzielni trzeba było założyć „czołówki”. Za Klimczokiem trasa skręciła w prawo na Salmopol. Na tym odcinku miejscami trudno było utrzymać szlak. Trasa biegła przez teren wiatrołomów. Pozostały ślady zimowej wycinki drzew. Wiele oznaczeń szlaków po prostu znikło. Ten sześciokilometrowy odcinek na przemian wznosił się i bardzo stromo opadał. Strome podejścia rozgrzewały, ale pojawiające się tu i ówdzie płaty śniegu budziły niepokój o to, jak będzie wyglądać nawierzchnia szlaku bliżej Skrzycznego.