Czy każdy, kto nazywa się Wojtyła i mieszka gdzieś między Bielskiem a Andrychowem jest kuzynem papieża? To zależy od tego, kogo właściwie mamy prawo traktować jak kuzyna. Żeby sprawę rozstrzygnąć definitywnie, potrzeba było żmudnej pracy. Ale wysiłek nie poszedł na marne.
Co u nich słychać?
Wiosną 2003 r. Halina wysłała Janowi Pawłowi II małą genealogię, która ostatecznie wyjaśniała sprawę kuzynostwa. Drzewo mieściło się na kartce A4 - takiej, jak zwykły maszynopis czy pismo urzędowe.
Ostatecznie została wyjaśniona kwestia kuzynostwa: owszem, są kuzyni, ale nie w pierwszej lecz dopiero w drugiej linii. Pokrewieństwo z papieżem nie przybliżyło się, ale jego odległość została tym samym precyzyjnie określona. I tym razem ze Stolicy Piotrowej spłynęła odpowiedź - rychła i trochę zaskakująca: - A co z tym dalszym kuzynostwem, jakie są jego losy?
Trzeba poszerzyć drzewo genealogiczne o obecne pokolenia. Do tej pory najwięcej pomagał wujek Ludwik z Czańca. Chodził po cmentarzu, odszukiwał groby, prowadził do tych, którzy jeszcze żyją, przecierał szlaki, otwierał archiwa ze zdjęciami, odświeżał wspomnienia.
Teraz przyszedł czas na prawie fachowy wywiad - przepytywanie, staranne notatki, żmudne zliczanie. Prace toczyły się systematycznie, ale powoli - trzeba było podołać także domowym i rodzinnym obowiązkom.
Aż nadszedł „kop”. Było nim zaproszenie na pielgrzymkę z Czańca do Watykanu dla uczczenia ćwierćwiecza pontyfikatu. Mieli w niej uczestniczyć przedstawiciele rodziny Wojtyłów. Aż się prosiło, żeby osobiście wręczyć Ojcu Świętemu gotowe, pełne drzewo genealogiczne.
- Przysiedliśmy fałdy. - Wspominają Halina i Stanisław. - Zapędziliśmy córkę do komputera, w końcu z zawodu jest informatykiem. Zaczęła rysować drzewo. Ledwie kończyła, okazało się, że są jakieś nowe informacje, że trzeba nanieść poprawki i całonocna dłubanina szła na marne. Robiło się gorąco i nerwowo, ale na dzień wyjazdu wszystko było gotowe.
Pojechali oboje
- Stanisław i Halina. Przedsięwzięcie miało „drugie dno” - nie tylko chcieli oddać Ojcu Świętemu oczekiwaną genealogię, ale też uczcić 30-lecie swojego małżeństwa. Stanisław nie znosi upałów, ale uparł się, że pojedzie. Nie było sensu przekładać wyjazdu, bo druga taka okazja mogła się nie trafić. Pojechali. Podróż i pierwsze dwa dni upłynęły szczęśliwie. Pozostali pielgrzymi zostali wtajemniczeni w misję obojga małżonków. Byli dumni, że mają ich w swoim gronie. Nieszczęście przyszło trzeciego dnia - w przeddzień papieskiej audiencji.
Pojechali na Monte Cassino. W drodze powrotnej do Rzymu zatrzymali się nad Adriatykiem. Halina była w mniejszości chętnej do obejrzenia grot i pęknięć skalnego nadbrzeża. Stanisław - tak jak większość - szukał ochłody w morzu. Słyszał ryk syreny ambulansu, ale nie zwracał nań uwagi. Ktoś w końcu do niego podszedł i zapytał, czy jest mężem Haliny.
- Miała wypadek. Właśnie zabrano ją do szpitala - usłyszał. Halina spadła ze skały. Być może zemdlała, nie pamięta. Był upał. Stanisław, cały w nerwach, dotarł do szpitala o pierwszej w nocy. Trochę po angielsku i na migi dogadał się z lekarzem: żona miała mnóstwo sińców, zapuchnięte oko i lewą cześć twarzy, po kilkanaście szwów na głowie i na kolanie. I nic poza tym, żadnych złamań czy innych uszkodzeń. To było jak cud.
Ze względów bezpieczeństwa, kiedy korzystasz z możliwości napisania komentarza lub dodania intencji, w logach systemowych zapisuje się Twoje IP. Mają do niego dostęp wyłącznie uprawnieni administratorzy systemu. Administratorem Twoich danych jest Instytut Gość Media, z siedzibą w Katowicach 40-042, ul. Wita Stwosza 11. Szanujemy Twoje dane i chronimy je. Szczegółowe informacje na ten temat oraz i prawa, jakie Ci przysługują, opisaliśmy w Polityce prywatności.