Papieskie kuzynostwo

Czy każdy, kto nazywa się Wojtyła i mieszka gdzieś między Bielskiem a Andrychowem jest kuzynem papieża? To zależy od tego, kogo właściwie mamy prawo traktować jak kuzyna. Żeby sprawę rozstrzygnąć definitywnie, potrzeba było żmudnej pracy. Ale wysiłek nie poszedł na marne.

Ks. Jacek M. Pędziwiatr

|

GOSC.PL

dodane 26.03.2014 12:35
0

Co u nich słychać?
Wiosną 2003 r. Halina wysłała Janowi Pawłowi II małą genealogię, która ostatecznie wyjaśniała sprawę kuzynostwa. Drzewo mieściło się na kartce A4 - takiej, jak zwykły maszynopis czy pismo urzędowe.

Ostatecznie została wyjaśniona kwestia kuzynostwa: owszem, są kuzyni, ale nie w pierwszej lecz dopiero w drugiej linii. Pokrewieństwo z papieżem nie przybliżyło się, ale jego odległość została tym samym precyzyjnie określona. I tym razem ze Stolicy Piotrowej spłynęła odpowiedź - rychła i trochę zaskakująca: - A co z tym dalszym kuzynostwem, jakie są jego losy?

Trzeba poszerzyć drzewo genealogiczne o obecne pokolenia. Do tej pory najwięcej pomagał wujek Ludwik z Czańca. Chodził po cmentarzu, odszukiwał groby, prowadził do tych, którzy jeszcze żyją, przecierał szlaki, otwierał archiwa ze zdjęciami, odświeżał wspomnienia.

Teraz przyszedł czas na prawie fachowy wywiad - przepytywanie, staranne notatki, żmudne zliczanie. Prace toczyły się systematycznie, ale powoli - trzeba było podołać także domowym i rodzinnym obowiązkom.

Aż nadszedł „kop”. Było nim zaproszenie na pielgrzymkę z Czańca do Watykanu dla uczczenia ćwierćwiecza pontyfikatu. Mieli w niej uczestniczyć przedstawiciele rodziny Wojtyłów. Aż się prosiło, żeby osobiście wręczyć Ojcu Świętemu gotowe, pełne drzewo genealogiczne.
- Przysiedliśmy fałdy. - Wspominają Halina i Stanisław. - Zapędziliśmy córkę do komputera, w końcu  z zawodu jest informatykiem. Zaczęła rysować drzewo. Ledwie kończyła, okazało się, że są jakieś nowe informacje, że trzeba nanieść poprawki i całonocna dłubanina szła na marne. Robiło się gorąco i nerwowo, ale na dzień wyjazdu wszystko było gotowe.

Pojechali oboje
 - Stanisław i Halina. Przedsięwzięcie miało „drugie dno” - nie tylko chcieli oddać Ojcu Świętemu oczekiwaną genealogię, ale też uczcić 30-lecie swojego małżeństwa. Stanisław nie znosi upałów, ale uparł się, że pojedzie. Nie było sensu przekładać wyjazdu, bo druga taka okazja mogła się nie trafić. Pojechali. Podróż i pierwsze dwa dni upłynęły szczęśliwie. Pozostali pielgrzymi zostali wtajemniczeni w misję obojga małżonków. Byli dumni, że mają ich w swoim gronie. Nieszczęście przyszło trzeciego dnia - w przeddzień papieskiej audiencji.

Pojechali na Monte Cassino. W drodze powrotnej do Rzymu zatrzymali się nad Adriatykiem. Halina była w mniejszości chętnej do obejrzenia grot i pęknięć skalnego nadbrzeża. Stanisław - tak jak większość - szukał ochłody w morzu. Słyszał ryk syreny ambulansu, ale nie zwracał nań uwagi. Ktoś w końcu do niego podszedł i zapytał, czy jest mężem Haliny.

- Miała wypadek. Właśnie zabrano ją do szpitala - usłyszał. Halina spadła ze skały. Być może zemdlała, nie pamięta. Był upał. Stanisław, cały w nerwach, dotarł do szpitala o pierwszej w nocy. Trochę po angielsku i na migi dogadał się z lekarzem: żona miała mnóstwo sińców, zapuchnięte oko i lewą cześć twarzy, po kilkanaście szwów na głowie i na kolanie. I nic poza tym, żadnych złamań czy innych uszkodzeń. To było jak cud.
 

2 / 3
oceń artykuł Pobieranie..