W Starej Wsi pochowano organistę, który zmarł podczas Rorat.
Henryk Moś, który od ponad 30 lat pełnił posługę organisty w rodzinnej parafii kard. Kazimierza Nycza - w Starej Wsi, spoczął na miejscowym cmentarzu parafialnym. Miał 56 lat, był żonaty, osierocił dwóch dorosłych synów.
Zmarł 4 grudnia podczas wieczornej Mszy św. roratniej, tuż przed Komunią, gdy śpiewał z ludem „Ojcze nasz”. - Ostatni akord, jaki dobył z organów, zbiegł się ze słowami „jako w niebie, tak i na ziemi” - wyjaśnia ks. proboszcz Grzegorz Then, który już w ciszy dokończył nabożeństwo.
W tym czasie parafianie znajdujący się na chórze próbowali udzielić organiście, który upadł na drewnianą podłogę, pierwszej pomocy. Wkrótce przyjechała karetka pogotowia. Jednak czynności reanimacyjne nie przyniosły efektu. Henryk Moś zmarł na rozległy zawał serca.
- To stało się we wspomnienie św. Barbary, patronki dobrej śmierci - zaznacza ks. Then, który po Roratach wbiegł na chór, by udzielić organiście sakramentu Namaszczenia Chorych. - Do południa mieliśmy Mszę św. dla górników, którzy mieszkają w naszej parafii i pan Henryk na niej grał, jak zwykle, nawet wykonał znalezioną gdzieś specjalnie na tę okazję pieśń o św. Barbarze, której wcześniej nie słyszeliśmy - dodaje ks. proboszcz. Wierni odczytują okoliczności śmierci swojego organisty jako znak łaski i wezwanie do adwentowego czuwania - gotowości na spotkanie z Panem.