O zwycięstwie Bożej światłości w swoim życiu i - między innymi - toczącej się duchowej batalii o Polskę, mówił Lech Dokowicz w kolejnym dniu 12. TzE w Bielsku-Białej.
- Byłem jak latający osiołek - robiłem co chciałem - opowiadał Lech Dokowicz.
Trafił na czas rozkwitu kultury techno: muzyki elektronicznej, z którą najbardziej kojarzy się właśnie jeden z jej rodzajów: techno. Fascynowało go generowanie dźwięków z komputerów, tworzenie obrazów, praca przy obsłudze wielkich imprez.
Kultura techno, to jak mówił Lech Dokowicz - "czysty hedonizm". Do tego narkotyki syntetyczne, które pojawiły się w latach 90. - nie niszczyły tak gwałtownie jak te używane do tej pory, ale uzależniały równie mocno, dając „szansę przeżycia” przez lata.
Jego zapał i fascynację techniką wykorzystali "ideolodzy" tego nurtu. Jak później w dramatycznych okolicznościach sam odkrył - już jako mąż i ojciec maleńkiego dziecka, urodzonego w Niedzielę Zmartwychwstania - ściśle związani ze środowiskiem okultystów i satanistów.
W Bielsku-Białej Lech Dokowicz mówił o swojej desperackiej ucieczce z tego świata, której scenariusza pewnie nie wymyśliłby nikt w Hollywood. Od rozpaczliwego upadku na kolana i głośnej modlitwy "Ojcze nasz" w dortmundzkiej hali, w której odbywała się impreza "Mayday" (po kilkunastu latach bez żadnego kontaktu z Panem Bogiem i praktykami religijnymi), po doświadczenie namacalnej opieki św. Michała Archanioła i Bożych mężów podczas ucieczki z hali i błyskawicznej podróży do Polski. Kiedy podróżował przez Niemcy nieustannie towarzyszyło mu poczucie zagrożenia, strachu, walki. Kiedy w pociągu z Berlina Wschodniego do Polski zobaczył dwóch polskich celników, nagle klimat się zmienił - przyszedł spokój.
Lech Dokowicz mówił o tym swoim odkryciu jednoznacznie - bo Polska, to ziemia, gdzie jeszcze codziennie tysiące ludzi przyjmuje Ciało i Krew Jezusa, gdzie każdego dnia odmawia się miliony "Zdrowaś Maryjo", gdzie ludzie z wiarą oddają swoje życie Jezusowi.
Jest przekonany, że to modlitwa mamy, bliskich osób, przyjęty w dzieciństwie Chrzest ocaliły jego ciało, ale przede wszystkim duszę.
Lech Dokowicz wspominał, że niedługo przed wizytą u Harrisa, w jego parafii peregrynowała figurka Matki Bożej. Każda rodzina, która ją przyjęła, mogła zawierzyć się Maryi, korzystając z towarzyszącej figurze spisanej modlitwie. - Moja mama oddała nas wtedy Matce Bożej - podkreślał...