Spośród prawie 1800 pątników każdy miał swoją historię i cel, który go przyprowadził na trasę. Przeczytajcie, o czym nam opowiadali na trasie.
Rodzina Moś z Międzyrzecza
Klan Mosiów z przyjaciółmi
Urszula Rogólska /Foto Gość
Mama, tata (posługujący w grupie kierujących ruchem), syn, trzy córki – w tym jedna z mężem - i ich przyjaciele, spotykani na pielgrzymkach do Łagiewnik i Częstochowy przez ostatnie lata. Rodzina Mosiów z Międzyrzecza już powoli tworzy własną pielgrzymkową grupę – uśmiechają się inni pątnicy z grupy św. abp. Józefa Bilczewskiego, z którą idą.
Grzegorz Moś idzie drugi raz. W tym roku dołączyła także jego dziewczyna Kaja Błażejowska z podkarpackiej Wysokiej Strzyżowej. – Fajnie być z rodziną – mówi Grzegorz. – A to dla nas jedna z nielicznych na co dzień okazji, kiedy jesteśmy wszyscy razem. Kiedy zaczęliśmy chodzić na pielgrzymki, zadecydowaliśmy, że to będzie czas dla całej rodziny i że tu się będziemy spotykać w komplecie, kiedy to tylko będzie możliwe.
Młodsze siostry – Małgosia i Karolina idą już po raz piąty i służą innym pielgrzymom w grupie także jako muzyczne.
Rodzina Moś i przyjaciele w Kętach-Podlesiu
Urszula Rogólska /Foto Gość
– To jest piękne, że idzie nas tu prawie 1800 osób! – mówią. – I wszyscy wolą iść na pielgrzymkę niż siedzieć przy grillach. To cudowne cztery dni. A najpiękniejszy jest ten ostatni, kiedy przychodzimy do Łagiewnik, jesteśmy witani przez wszystkich. I wtedy, nawet jeśli jest milion bąbelków na nogach, nic już nie boli, nie myśli się w ogóle o tym, co dokuczało. Są osoby, które nigdy nie były na pielgrzymce, a mówią, że to nie dla nich. Że nie ich klimaty, że nie będzie się im podobało, że pewnie są tam tylko starsze osoby, które tylko w powadze się cały czas modlą. Warto sprawdzić samemu, jak jest naprawdę. Bo tak naprawdę, na pielgrzymce jest czas na wszystko. My już sobie nie wyobrażamy, żeby na pielgrzymkę nie iść. I za każdym razem powiększa się grono naszych znajomych, którzy mówią tak samo!