– Przed wyjazdem w swoich świadectwach mówiłam dużo o Bożej miłości i o tym, że chciałabym być jej świadkiem. Rzeczywistość to zweryfikowała. Bo jak mam człowiekowi umierającemu z głodu mówić o miłości Boga? – opowiada bielszczanka, która przez dwa lata pracowała w Afryce.
Jaki pierwszy obraz wyraża ostanie dwa lata jej życia? Dzieciaki po operacjach w szpitalu w kongijskim mieście Bunkeya i „ich ostre brzuchy”. Z durem brzusznym – perforacją jelit, nieleczonym zakażeniem salmonellą. Maluchy były przywożone za późno. Z tatuażami na brzuszkach, bo zanim rodzice trafili do misyjnego szpitala, byli u szamanów, według których takie praktyki pomagają. Nie dość, że nie pomogło, to dzieci straciły cenny czas. Tu operuje się każde. Ale większość trafia już tak osłabiona, z takim niedożywieniem, że czegokolwiek by nie zrobili lekarze i pielęgniarki, nie mają szans. Szybko pojawia się sepsa i wtedy nie można ich już uratować.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.