Proszę o szklankę

– Tata miał twardy orzech do zgryzienia, bo co o nas powiedzą? Jeszcze raz podkreśliłem: „Zepsujesz mi wszystko”. A na koniec tata rzucił: „Wiesz synek, gorzoły nie było, a fajnie było”.

Miał kilkanaście lat, kiedy w zakładzie dla chorych dzieci zobaczył maluchy z wodogłowiem. – Zrobiło to na mnie przeogromne wrażenie. Można sobie to wyobrazić – ogrom głowy wobec tułowia, czego przyczyną najczęściej były alkohol i pijaństwo. Wtedy powstała u mnie, kilkunastoletniego chłopca myśl, że ja nie mogę być bezradny wobec takiej sytuacji, ja nie mogę powiedzieć: „To nie moja sprawa, bo co ja mogę zrobić?”. Mogę. Na przykład w ogóle nie używać alkoholu. Wtedy działa zasada naczyń połączonych: jeżeli ktoś nadużywa alkoholu, to ktoś może nie pić wcale – powiedział ks. prałat Marcin Aleksy, proboszcz parafii NSPJ w Bielsku-Białej podczas konferencji „Ku trzeźwości narodu – wezwani do działania”, która odbyła się w parafii św. Pawła z inicjatywy ks. Piotra Leśniaka, diecezjalnego duszpasterza trzeźwości.

Osobisty dar

Ksiądz Marcin Aleksy od 1972 r. jest związany z Ruchem Żywego Kościoła (od 1976 r. zwanym Ruchem Światło–Życie). Od 1992 do 2014 r. był diecezjalnym moderatorem oazy. W 1979 r. został członkiem Krucjaty Wyzwolenia Człowieka, dzieła powołanego przez ks. Franciszka Blachnickiego na apel Jana Pawła II. U progu swojego pontyfikatu papież zachęcał Polaków: „Proszę, abyście przeciwstawiali się wszystkiemu, co uwłacza ludzkiej godności i poniża obyczaje zdrowego społeczeństwa, co czasem może aż zagrażać jego egzystencji i dobru wspólnemu, co może umniejszać jego wkład do wspólnego skarbca ludzkości, narodów chrześcijańskich, Chrystusowego Kościoła”.

Dzieło Krucjaty zaprasza do podjęcia całkowitej abstynencji od alkoholu jako dobrowolnego, osobistego daru z siebie dla innych: poprzez całkowite wyrzeczenie się alkoholu podejmuje się post w intencji innych ludzi, którzy mają z alkoholem problem. Ojciec Święty pobłogosławił to dzieło 8 czerwca 1979 r. w Nowym Targu podczas pierwszej pielgrzymki do Polski .

Daj deklarację

– Jeszcze jakieś epizody mi się zdarzały, bo wiadomo, że nastoletni chłopak chce być w towarzystwie. Alkohol jest czymś ciekawym, chce się popróbować – na szczęście to były wyjątkowe sytuacje. Gdzieś cały czas towarzyszyła mi myśl kardynała Hlonda, którą ksiądz Blachnicki mocno wyeksponował: „Przez abstynencję wielu, do trzeźwości wszystkich” – kontynuuje ks. Aleksy. – Tu nie ma się co zastanawiać. To jest rzeczywiście wojna, jaką toczymy o drugiego człowieka. Przywołuję zawsze myśl św. Jana Pawła II z adhortacji „Christifideles laici”. W trzecim punkcie Ojciec Święty mówi, że nikomu nie godzi się trwać w bezczynności. Nikomu. Wszyscy mamy obowiązek podjęcia wysiłku, działania – tak jak każdy potrafi.

I duszpasterz dodaje: – Moim działaniem jest całkowita abstynencja, wolność od alkoholu. Wychowywanie do trzeźwości przez abstynencję od samego początku bardzo mocno naznaczyło formację oazową. Potem pojawiła się Krucjata Wyzwolenia Człowieka. Nie należę do jej członków założycieli, ale jestem w niej niemal od początku, od 1979 r., z poślizgiem kilku miesięcy.

Wiele osób mówi: „A po co deklaracja, skoro ja i tak nie piję? – Dokładnie tak myślałem, ale przyszedł do mnie ktoś i mówi: „Chcę zostać członkiem Krucjaty, ale najpierw moim zadaniem jest znalezienie dziesięciu kandydatów, których przekonam do tej idei” – kontynuuje ks. Aleksy. – Odparłem, że mnie przekonywać nie musi: „Daj deklarację, podpisuję, żebyś ty mógł zostać członkiem, a ja zostanę kandydatem” – kontynuuje ks. Marcin. – To było moje trwanie w imię myśli: „Nie piję, bo kocham”. Może nie używałem tych słów, ale o to chodziło: z miłości do drugiego człowieka, żeby nie być obojętnym na tragedie ludzkie. A nie trzeba było daleko sięgać wzrokiem, żeby je dostrzec.

Przepotworny widok

Kiedy był klerykiem seminarium duchownego w Katowicach, tamtejszym zwyczajem był staż robotniczy – roczna praca fizyczna – jako jeden z etapów przygotowań do sakramentu święceń. Trafił do małego zakładu tokarskiego, w którym produkowano części do ogrzewania.

– Byłem tokarzem z przyuczeniem do zawodu. Machałem tylko rękami – wspomina z uśmiechem. – To były lata 70. XX w. Wtedy na własne oczy zobaczyłem, co to znaczy pijaństwo kobiet. Jako młody człowiek widziałem pijane kobiety w wieku od 20 do prawie 70 lat. To był przepotworny widok. W większości pracowały tam kobiety, ale załoga była mieszana, więc to, co się tam działo pod względem moralnym między 15.00 a 22.00, kiedy dyrekcja wychodziła do domu… trudno opowiedzieć… Nie będę wchodził w szczegóły. Działo się naprawdę wiele. Wszyscy oczywiście wiedzieli, że jestem klerykiem. Majster wcześniej obszedł stanowiska pracy, pogroził, żeby mnie nie zaczepiały, nie molestowały, więc pod tym względem miałem spokój. Natomiast pijaństwo było przeokrutne.

Codziennym zwyczajem było wspólne opróżnianie kolejnych butelek. Kiedy zabrakło, ktoś szedł do pobliskiego sklepu po kolejne. – Założyłem sobie, że będę zostawał z nimi, ale nigdy nie brałem butelki do ręki. Tolerowały mnie. I jakoś po ośmiu miesiącach, kiedy siedzieliśmy w gronie 30 osób, na takim „przyjęciu” była tylko jedna butelka. A po przejściu przez kilkadziesiąt osób nie była wypita nawet do połowy. Stała i nikt jej nie ruszył… Tylko przez to, że ja stałem z nimi. Za jakiś czas jedna osoba mówi: „Wiecie co, jak on nie pije, to ja właściwie też nie chcę”. A kolejna: „Jak ona nie wypiła, to ja też nie chcę”.

Dopadła mnie

Kiedyś do ks. Marcin podeszła jedna z kobiet, dwudziestokilkuletnia żona i mama małych dzieci. – Miała bardzo trudne małżeństwo, przez swoje i męża pijaństwo – na skraju rozpadu. Podchodzi do mnie i się tłumaczy: „Wiesz, ja muszę tak. Nie potrafię inaczej. Zawsze tak było”. Ja jej na to: „Ja ci nic nie mówię. Ja po prostu nie piję, a ty zrobisz, co zechcesz”. W końcu kiedyś przyszła, była na rauszu, i deklaruje: „Od dzisiaj nie piję”. Powiedziałem, żeby przyszła to powiedzieć, jak będzie trzeźwa. Następnego dnia unikałem jej, chowałem się, żeby nie wymuszać na niej tej deklaracji. Ale w końcu mnie dopadła i mówi: „Powtarzam to, co mówiłam wczoraj: od dzisiaj nie piję”. Faktycznie do końca, kiedy z nimi byłem, nie piła. Małżeństwo zostało uratowane. Niestety później, jak się dowiedziałem, wróciła do pijaństwa. Zabrakło kogoś, kto byłby dla niej wsparciem, kto by jej powiedział: „Ja nie piję wcale”. Bo to nie jest sprawa kulturalnego picia. Tym się niewiele zrobi. Trzeba stanowczo i radykalnie.

Nie bać się

– Jestem księdzem, od ponad 30 lat proboszczem. Przyjęcia u mnie są bezalkoholowe. Wszyscy już wiedzą, że u Aleksego się nie pije. I nie ma problemu. Taki mam styl i koniec – podkreśla ks. Marcin.

Wspomina w tym kontekście początki swojej drogi kapłańskiej. Jego starszy brat, zmarły niedawno, także był księdzem. – Na jego przyjęciu prymicyjnym zobaczyłem, że goście co chwilę gdzieś znikali. Miałem coś przekazać tacie, znalazłem go w warsztacie, w garażu, jak stał z innym panami z butelką. Kiedy przyszedł czas moich prymicji, powiedziałem tacie: „Wiesz, że ja jestem abstynentem i picia nie chcę, nie toleruję. Zrobisz, co uznasz, ja ci niczego nie mogę narzucić, do niczego zmusić, ale wiedz, że zepsujesz mi ten dzień, zepsujesz mi uroczystość”. Tata miał twardy orzech do zgryzienia, bo co ludzie powiedzą? Wezmą nas na języki. Jeszcze raz podkreśliłem: „Zepsujesz mi wszystko”. I rzeczywiście nie było żadnego alkoholu, mogę zaręczyć. A tata rzucił: „Wiesz synek, gorzoły nie było, a fajnie było”. Chodzi o to, żeby się nie bać tak żyć.

Pamiętam też, jak w stanie wojennym pojechałem na wesele kuzyna. Byłem po czwartym roku seminarium, miałem 23 lata. Od 22.00 obowiązywała godzina milicyjna, więc musiałem całą noc siedzieć na tym przyjęciu. Oczywiście było alkoholowe. Było ono dla mnie strasznie krępujące, bo wszyscy, dosłownie wszyscy, czuli się w obowiązku „wyspowiadać” mi się, czemu piją. Ja im nic nie mówiłem, niczego nikomu nie wyrzucałem, nie potępiałem, ale jeden po drugim podchodzili, aż zrobiła się kolejka. Do tego stopnia, że wujek, który tańczył z ciocią, w pewnym momencie przeprosił ją, bo akurat przyszła jego kolej na „spowiedź” u mnie…

Stanowczo i radykalnie

Ksiądz Marcin dodaje, że nawet naczyń związanych z alkoholem nie używa. – To nie jest ważne, że tam będzie nalana woda. Jeżeli jestem w Portugalii czy Hiszpanii, a na stoliku stoją kieliszki i wino, to proszę o szklankę. Mówią mi, że mogę pić wodę z kieliszka. Ja uparcie: z kieliszka się nie napiję, poproszę o szklankę. Stanowczo, radykalnie i koniec. Ja naprawdę jestem szczęśliwym człowiekiem, niczego mi nie brakuje, pomimo że jestem abstynentem. A wracając jeszcze do tego mojego miejsca pracy fizycznej. Pracowaliśmy na akord, mieliśmy też możliwość, żeby pracować kilkanaście godzin, dwie zmiany pod rząd. Tak nadrobiliśmy trzy dni. I pod koniec mojego stażu to towarzystwo, które było tak rozpite, tak zdemoralizowane, które nagminnie kradło sobie nawzajem części, bo każda sztuka to był konkretny pieniądz – pojechało ze mną… na pielgrzymkę do Niepokalanowa. Większość poszła do spowiedzi, do Komunii Świętej. Niesamowite, jak to działa. Wystarczyło, że ktoś jeden nie spożywał alkoholu… – podsumowuje ks. Aleksy i dodaje: – Dla mnie to jest strategia antyalkoholowa. Bez alkoholu można żyć. On wcale nie jest potrzebny, nawet w małych ilościach. Wielu ludzi to przekonuje i wielu za tym idzie. I to jest największa wartość tego, co pojawiło się we mnie jako nastoletnim chłopaku, a co później ugruntowała Krucjata Wyzwolenia Człowieka, w której mam nadzieję wytrwać do końca…

Jak dołączyć do grona członków KWC? Można skontaktować się z jej członkami, m.in. przez stronę Ruchu Światło- -Życie: bzoaza.pl.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..