- Jest to kolejna historia, wobec której nie potrafię przejść obojętnie - mówi Agnieszka Nowak, oazowiczka i pielęgniarka, która w 2021 r. wyjechała z Bielska-Białej na misje do Kamerunu, a obecnie pracuje w szpitalu w Demokratycznej Republice Kongo. Misjonarka apeluje o połączenie sił w ratowaniu zdrowia i życia pracującej z nią pielęgniarki Micheline.
Micheline jest mamą pięciorga dzieci i cierpi na niewydolność nerek w schyłkowej fazie. Musi być dializowana - koszt jednej dializy to 160 dolarów. A powinna mieć ich trzy w tygodniu. Jedynym medycznym ratunkiem dla niej jest przeszczep nerki, którego nie wykonuje się w Kongo.
Jak informuje Agnieszka, najbardziej rozpowszechnione i dostępne rozwiązanie, jakie proponuje się tu chorym, to wyjazd do Indii. Koszt takiego leczenia wyceniany jest na ok. 20 tys. euro - ok. 50 tys. zł. Jak podkreśla misjonarka, nie chce jedynie trzymać za rękę koleżankę, czekając na jej śmierć. Prosi o pomoc wszystkich, którzy chcą dołączyć do ratowania Micheline. Dobrowolne datki można wpłacać przez portal zrzutka.pl: "Na leczenie dla pielęgniarki w Afryce". Link do zrzutki znajdziecie TUTAJ.
Poniżej publikujemy tekst Agnieszki, w którym dokładnie opisuje sytuację Micheline.
Chciałam Wam opowiedzieć historię o Afryce. Dostaję sporo pytań o to jak się żyje w Afryce, jak się pracuje na misjach, o pracę pielęgniarki - bardzo bym chciała opowiedzieć jakieś super hardcorowe historie o tym, co my tutaj robimy, ale jak już kiedyś wspominałam - nie będzie tak. Nie będzie tak, bo rzeczywistość nas obrywa z różnych złudzeń, z tego co możemy lub nie możemy zrobić. A bardzo często to czym ja się zajmuję to jest towarzyszenie osobom chorym. Polega to na tym, że siedzę przy nich, dosłownie, trzymam ich za rękę i widzę przed oczami ich historie, widzę ich, umierających, z głodu, z tych wszystkich chorób, które są uleczalne, które mogliby przeżyć, gdyby urodzili się w innym miejscu na świecie. To są ludzie, którzy nie mają nadziei, chociaż powinni ją mieć. Oni odchodzą tak przy mnie, dzień za dniem. Miałam taki moment, że nawet w to uwierzyłam, że tak po prostu jest, że tak trzeba, że nie da się oszukać rzeczywistości. I wiecie? Przyszedł taki moment, dzień, w którym powiedziałam sobie, że nie chcę już w to więcej wierzyć.
Był to dzień, w którym okazało się, że nasza pielęgniarka, z którą tutaj pracuję, zresztą fantastyczna dziewczyna, ma niewydolność nerek. Nie będę wchodzić w medyczne szczegóły, powiem jedynie, że to już schyłkowa postać tej choroby. Usłyszała taką diagnozę, musi być dializowana, a jedyną formą dla niej, żeby została całkowicie wyleczona to ewentualny przeszczep nerki. Przeszczep, którego nie wykonuje się w tym kraju, tylko proponuje się wyjazd do Indii, tutaj w RDK najbardziej rozpowszechnione i dostępne wydaje się być takie rozwiązanie. Koszt takiego leczenia wyceniany jest na ok. 20 tys. euro.
Więc wyobraźcie sobie, że ta nasza Pigułeczka kochana ewidentnie nie ma 20 tys. euro, tak jak i my nie mamy.
Nie ma też nawet 160 dolarów, żeby zapłacić za chociaż jedną swoją dializę. Dziewczyna ma piątkę fantastycznych dzieci, robi dla nich wszystko, żeby miały jak najlepsze i godne życie. Ma świetnego męża, który też pracuje tutaj na misji, który swoją historię życiową miał trudną i fakt, że doszedł do takiego momentu w którym jest - jest przepiękny. Któregoś dnia opowiadał mi o tym, że kiedy był jeszcze dzieckiem to żeby móc chodzić do szkoły i żeby móc kupić sobie coś do jedzenia to samodzielnie skonstruował piec i wstawał w nocy, żeby piec chleb i rano go sprzedawać, po to, żeby zarobić jakiś grosz.
Bo zanim wybudował ten piec to wracając ze szkoły wypatrywał ziarenek kukurydzy, które leżały wyrzucone na ziemi i zbierał te ziarenka i potem sobie je podgrzewał na piecu jako swój jedyny posiłek. Wtedy postanowił sobie, że zrobi wszystko, żeby nigdy jego rodzina, jego dzieci, nie żyły w takich warunkach. To są historie, takie "nasze", stąd…
I tak popatrzyłam sobie w ten dzień na całą tą rodzinkę i pomyślałam sobie - spróbujmy to zrobić. Spróbujmy ją wyrwać z tych rąk Śmiertki afrykańskiej. Nie będę teraz przy niej siedzieć i ją trzymać za rękę, tylko zrobię wszystko, żeby ją uratować. Żebyśmy ją uratowali.
Po pierwsze oczywiście chciałabym, żebyśmy uratowali jej życie. A po drugie chciałabym, żebyśmy uratowali jej nadzieję. Chciałabym, żeby ona poczuła istnienie ludzkiej, prawdziwej solidarności, którą ja znam i którą chciałabym bardzo, aby i ona poznała; żeby ta rodzina uwierzyła, że to nie jest tak, że są totalnie sami na tym końcu świata. Może ja tutaj po to właśnie jestem tyle czasu? Chciałabym przynajmniej, żebyśmy spróbowali. Napisałam pod jednym z ostatnich informacji, że potrzebuję Was jako ekipy, ekipy zastrzyku dobra, ponieważ sama nie dam rady.
Jeżeli macie jakiekolwiek pomysły jak możemy to zrobić, gdzie możemy pytać, gdzie możemy o tym mówić, jeśli moja obecność w Polsce może Was do czegoś zainspirować, to już wkrótce będę do dyspozycji. Będą świadectwa misyjne, w trakcie których na pewno będę zbierać fundusze na ten cel, zaczynam również zrzutkę - kto tylko może, to z ogromną wdzięcznością się do Was zwracam za zaufanie, jakim mnie za każdym razem obdarzacie, i wierzycie w to, że sytuacje w które się ładuję i Was przez to ładuję, są tego warte. Wchodzę we wszystkie Wasze pomysły J Zróbmy dla niej wszystko, co jest możliwe.
Nie wiem czy to się uda, ale wierzę, że ma to sens, żebyśmy spróbowali. Każda nawet najdrobniejsza wpłata jest choćby jedną dializa, dzięki której przedłużamy czas w którym jest z dziećmi i nawet to ma sens.
Dziękuję Wam za wszystko.
Wasza Aga