To była nietypowa znajomość. Ksiądz Franciszek pojawiał się w moim życiu w kilku istotnych dla mnie momentach. Któregoś lata - poza spotkaniami, które opiszę - na Mariapoli: rekolekcjach Ruchu Focolari.
Był kapłanem bardzo uduchowionym. I szczerym. Uderzyło mnie to, że nie ukrywał swoich słabości Tak, między innymi, wyrażała się jego pokora.
Poznałam go podczas studiów w Krakowie. Trafiłam do duszpasterstwa akademickiego przy kościele św. Anny. Z tego czasu pamiętam niewiele. Przede wszystkim spotkanie, już po wyborze Jana Pawła II. Ksiądz Franciszek wrócił właśnie z Rzymu z inauguracji pontyfikatu i przywiózł pierwsze obrazki papieża Polaka. Siedzieliśmy w kręgu, a on rozdał nam je, opowiadając z przejęciem o tych niezwykłych przeżyciach.
Któregoś dnia przypadkiem spotkałam go w konfesjonale w pustym kościele św. Anny. Nie każdą spowiedź się pamięta. Tę zapamiętałam. Inną, po latach, tym bardziej. Postanowiłam przystąpić do spowiedzi generalnej. Zaczęłam zastanawiać się, kogo mogłabym poprosić o tę posługę. Trochę trwało to poszukiwanie. Wreszcie - ks. Franciszek! Ta myśl przyszła zupełnie niespodziewanie. Od wielu lat nie mieliśmy kontaktu. Poszukałam adresu. Napisałam. Oddzwonił i zgodził się od razu. Ta spowiedź - rozmowa była długa i ważna. Idąc piechotą do jego bielskiego kościoła pw. Jezusa Chrystusa Odkupiciela Człowieka, odmawiałam - pamiętam - głośno Różaniec, bo droga była pusta, a ja byłam… trochę przerażona. Dotarłam na Mszę. Po niej i po spowiedzi ksiądz Franciszek, widząc chyba, jak bardzo jestem spięta, zaprosił mnie na herbatę. Gospodyni podała coś do jedzenia, a ksiądz, bardzo radosny, nucił piosenki i żartował. Potem odwiózł mnie do przyjaciół, u których nocowałam. Takie zwyczajne gesty… Jakże ważne!
Pozostaliśmy w kontakcie. Bardzo wierzyłam w moc jego modlitwy. Kilkakrotnie przekonałam się o jej skuteczności. Ważne intencje wysyłałam mu SMS-em. Czasem od razu, czasem po kilku dniach odpowiadał lakonicznie. Raz ujął mnie bardzo, bo przysłał mi SMS-a sam, wcześnie rano w dniu ważnego dla mnie spotkania, o którym napisałam mu dużo wcześniej. Zapamiętał. Poczułam się wtedy pod Bożą opieką dzięki kilku słowom ks. Franciszka, które nadeszły we właściwym momencie.
Przez ostatnie miesiące nie pisałam do niego ani nie dzwoniłam. Ale modliłam się imiennie aż do końca, ostatnio nieświadoma jego stanu. Wcześniej rozmawialiśmy co jakiś czas przez telefon. Od tamtej spowiedzi nigdy się nie spotkaliśmy. Pisałam od czasu do czasu list, a on odpisywał, zwykle na święta, zawsze jakimś mocnym zdaniem dodając mnie i mojej rodzinie odwagi i zapewniając o modlitwie. "Wspieram ks. FP" - pisał. Lub: "Dzielności w Panu". Albo: "Jestem z Wami przed Panem". Albo też wysyłał pustego SMS-a i można się było tylko domyślać, co chciał napisać. Teraz, gdy widzę te puste SMS-y, żałuję, że nie mają treści, ale z drugiej strony… Dzisiejsze milczenie to już SMS z nieba, gdzie - jak wierzę - jest.
Bo… są wśród nas ludzie - światła. Ludzie - błyski na naszej drodze. Znajomy ksiądz, który znał ks. Franciszka, napisał po jego śmierci: "Znałem go. Jego żarliwość duszpasterską. R.I.P.". A inny: "Tak, to był święty kapłan. I jest święty".
Też tak myślę. JEST.
O śp. ks. Franciszku przeczytacie TUTAJ, a plan uroczystości pogrzebowych TUTAJ.