– Kiedy ks. Igor Kozankiewicz z Caritas w Drohobyczu zagląda do nas, zawsze mi mówi: „Jeśli tylko będziesz udzielał jakiegokolwiek wywiadu, dziękuj. Dziękuj wszystkim za tę ogromną pomoc, jaką dostajemy od was, waszej diecezji, od wszystkich Polaków”. – opowiada ks. Robert Kurpios.
Wczesnym rankiem 24 lutego 2022 r. SMS od ks. Jacka Waligóry, proboszcza w Haliczu na Ukrainie, poderwał ks. Roberta Kurpiosa, dyrektora diezecjalnej Caritas, na równe nogi: „Módlcie się za nas w tym trudnym czasie. Rozpoczęła się wojna”.
Grzegorz Giercuszkiewicz, zastępca ks. Kurpiosa, wspomina: – Jechaliśmy z Izą na 6.30 do pracy do Janowic. Zawsze wtedy się modlimy i nie włączamy radia. O niczym nie wiedzieliśmy. Aż zadzwonił ks. Robert…
– Już przez telefon rozmawialiśmy o tym, jak musimy się zorganizować w Caritas, żeby odpowiedzieć na to, co się zaczynało dziać – kontynuuje ks. Kurpios. – Wtedy nikt z nas nie wiedział, jak to się dalej potoczy. Z jednej strony byliśmy świadomi, że trzeba będzie przyjąć ludzi, dać im schronienie, a z drugiej była obawa o życie: ich i nasze. Nie wiedzieliśmy, czy granice nie są zagrożone, czy ta wojna się nie rozszerzy.
Pospolite ruszenie
Od pierwszych godzin w siedzibie Caritas w Janowicach zorganizował się sztab kryzysowy. Uruchomiono specjalne numery telefonów, do pracy fizycznej ruszyli wszyscy pracownicy.
– Trzeba było obmyślić strategię, gdzie się pomieścimy z darami, których chęć przywiezienia już deklarowano. Od starosty żywieckiego wyszła propozycja, że można wykorzystać pomieszczenia na granicy w Zwardoniu. Jedno z nich zaadaptowaliśmy na magazyn – mówi ks. Robert. – Tu gromadziliśmy także dary, które docierały z różnych krajów Europy.
Pospolite ruszenie było ogromne. Kolejki busów i dostawczaków ustawiały się przy kościele w Janowicach i na dojeździe do niego. Po siedemnastej czekali na nie strażacy ochotnicy z Janowic w swojej siedzibie naprzeciwko kościoła.
Pomoc w rozładowywaniu i segregowaniu darów zaproponowała armia wolontariuszy, także młodzi ze szkolnych kół Caritas. Przychodzili lub przyjeżdżali przed pracą, przed nauką w szkole i po swoich obowiązkach. Nieoceniona była pomoc strażaków. Przez ich ręce przechodziły tony darów.
– Pomagali i wciąż bardzo nam pomagają sąsiedzi z firmy transportowej. Jeden z ich pracowników, Ukrainiec, wielokrotnie jeździł na granicę i na Ukrainę z pracującym tam niegdyś ks. Adamem Bożkiem i świeckimi wolontariuszami – mówią szefowie Caritas.
– W magazynie Caritas dary były sortowane, układane na palety i zawożone do Zwardonia. Stamtąd ruszały do celu. – Korzystaliśmy ze sprawdzonych kanałów transportowych, czyli oddziałów Caritas oraz parafii w Ukrainie. Początkowo głównym celem był Lwów, ale z tyłu głowy mieliśmy, że przecież mamy w Ukrainie naszych księży z diecezji. To przede wszystkim ks. Jacek Waligóra w Haliczu, z którym współpracowaliśmy od dawna – wyjaśnia dyrektor Caritas.
W środku nocy
Z jednej strony morze darów, z drugiej – kolejne wyzwanie: rzeka uciekających przed wojną kobiet i dzieci. Caritas ściśle współpracowała ze śląskimi władzami wojewódzkimi. – Nikt do końca nie wiedział, o której przyjadą uchodźcy, kim będą, jakie będą ich potrzeby – relacjonuje ks. Robert. – Kiedyś w środku nocy dostaliśmy wiadomość, że o drugiej na dworzec w Katowicach przyjadą dzieci z Kijowa i mieliśmy zorganizować dwa autokary, by zawieźć je do Lipnika. Czekaliśmy do 4.15. Przyjechały dwa pociągi, ale… dzieci w nich nie było. Przed szóstą ktoś z urzędników nas poinformował, że dzieci dziś nie przyjadą. Autokary wróciły puste. Ta sytuacja pokazała nam jednak, że możemy liczyć na niesamowitych ludzi. W ciągu godziny udało się zorganizować autokary i grupę, która w środku nocy była gotowa działać.
– Zaczęli się zgłaszać mieszkańcy okolic z informacją, że jadą na granicę po ludzi, którzy będą potrzebować schronienia. Szeroko otwierały się drzwi prywatnych domów – opowiada ks. Kurpios. – Jeśli chodzi o nasze, Caritasowe, zasoby, to są one skromne, zważywszy na liczbę osób, o których wiedzieliśmy, że będą potrzebowały pomocy. Mamy tylko Jubileuszowe Centrum Caritas oraz Dom Matki i Dziecka w Lipniku oraz Dom Słoneczniki Ojca Pio w Istebnej. Udało się nam porozumieć z ośrodkami w Rajczy, Rycerce i z ojcami orionistami w Międzybrodziu Bialskim. Tam wraz z opiekunami trafiły dzieci z różnego rodzaju upośledzeniami.
Z pomocą dla gości Caritas ruszyli lekarze z bielskiego Szpitala św. Łukasza z doktorem Andrzejem Soleckim na czele. Bezpłatnie przebadali dzieci i objęli je medyczną pomocą.
Dzięki współpracy z Caritas Polska dzieci, które wymagały opieki w ośrodkach specjalistycznych, były kierowane do takich miejsc m.in. we Włoszech i Niemczech.
Ogółem bielsko-żywiecka Caritas zorganizowała prawie tysiąc miejsc noclegowych dla uchodźców w kilkunastu ośrodkach. Sama przyjęła około 300 dzieci. Pod swoją opieką wciąż ma m.in. 50 najmłodszych z ukraińskiej pieczy zastępczej w Jubileuszowym Centrum Caritas w Lipniku, a także 200 osób – w tym 130 dzieci – w jednym z ośrodków w Ustroniu.
– Dla najmłodszych organizowaliśmy wyjazdy, rozmaite imprezy, jak np. Dzień Dziecka, plenerowe spotkania przy grillu z dmuchańcami i zabawami na wolnym powietrzu, mikołajki, jasełka, szereg zajęć pozalekcyjnych. Zapewnialiśmy im ubrania, wyprawki szkolne oraz inne rzeczy, w zależności od potrzeb – dodaje Grzegorz.
Rodacy rodakom
Przy Caritas powstało Centrum Uchodźców i Migrantów, w którym zarejestrowano 3 tys. osób. Ono nieprzerwanie wspomaga potrzebujących. – Wydaliśmy 800 e-kodów na zakup artykułów spożywczych, ponad 400 e-kodów na zakup odzieży oraz 2830 paczek z żywnością i artykułami higieny osobistej – wyjaśnia wicedyrektor Caritas. – W Centrum udzielana była także pomoc w dofinansowaniu do usług medycznych, opłat czynszowych, zakupu sprzętu rehabilitacyjnego, a także wsparcie informacyjno-doradcze. Ponad tysiąc osób zostało objętych programem żywnościowym POPŻ.
Wśród uchodźców nie brakowało osób, które – choć same dopiero co pomoc przyjęły – chciały pomagać pomagającym. – Kłopotem bywała dla nas nieznajomość języka ukraińskiego. Wtedy pomogła nam pani Natalia, która została przyjęta do pracy jako tłumacz, a następne skierowana do pracy w Lipniku. Na jej miejsce udało się nam znaleźć panią Ludmiłę, która teraz pracuje z nami i jest osobą pierwszego kontaktu dla swoich rodaków – mówi ks. Kurpios.
Za granicę
Z upływem czasu pomoc dla Ukrainy stawała się coraz konkretniejsza.
Diecezjanie przekazali 2100 paczek z artykułami pierwszej potrzeby, kompletowanych w ramach akcji Caritas Paczka dla Ukrainy – każda ważyła około 20 kg. Do Caritas z Żytomierza pojechały łóżka, materace, sprzęt rehabilitacyjny, lekarstwa, środki opatrunkowe,
– Nasza pomoc docierała i wciąż dociera także bezpośrednio na front. Wysyłamy tam środki przeciwbólowe i pielęgnacyjne, specjalistyczny sprzęt chirurgiczny, koce, śpiwory, odzież zimową, termosy, posiłki instant i konserwy, a także generatory prądu – wylicza Grzegorz.
Z naszą Caritas nawiązał kontakt ks. Igor Kozankiewicz z Caritas w Drohobyczu. – Ksiądz nam uświadomił, że pomoc medyczna jest potrzebna nie tylko na froncie. Tłumaczył, że granicę z Polską przekroczyli przede wszystkim ludzie sprawni, zaradni, ale zostali starsi, schorowani, zmęczeni, którzy nie chcieli opuszczać ojczyzny – relacjonuje Grzegorz. – Ksiądz prowadził w Drohobyczu ośrodek medyczny, który w związku z napływającą liczbą uchodźców wewnętrznych postanowił rozbudować.
Z Janowic do Drohobycza pojechały materiały budowlane, centralne ogrzewanie, sprzęt AGD, łóżka, materace. – Znów z pomocą przyszli lekarze ze Szpitala św. Łukasza. Podzielili się tym, czym mogli. Wysłaliśmy aparat do USG, echokardiogram oraz inny specjalistyczny sprzęt leczniczy i rehabilitacyjny. Ksiądz Igor mówi, że musi tam umieścić jeszcze tablicę, że Caritas Diecezji Bielsko-Żywieckiej ma swój ogromny udział w wybudowaniu szpitala. Ma jeszcze jedno marzenie: ciągnik, nawet stary, ale sprawny, do transportu drewna na ogrzanie placówki. – Może jest ktoś, kto taki ciągnik ma? Bo cóż z profesjonalnego centralnego ogrzewania, kiedy kaloryfery są zimne? – zauważa Grzegorz.
Drugim miejscem na Ukrainie, któremu szczególnie pomaga Caritas, jest Halicz, niedaleko naszej granicy, jakieś 200 km. – To miasteczko, które liczyło około 3 tys. mieszkańców. Teraz jest ich 12 tys. – tłumaczy ks. Kurpios. – Tam zatrzymują się uchodźcy, którzy nie mają już sił przemieszczać się dalej. Dzięki zaangażowaniu m.in. ks. Waligóry dostają dach nad głową, posiłek i opiekę. To często ludzie schorowani. Wśród nich jest wiele dzieci. Ksiądz Jacek wpadł na pomysł uruchomienia punktu rehabilitacyjnego dla nich. Pomogliśmy kupić kafelki, sanitariaty, okna, drzwi, grzejniki, generatory prądu. Udało się wyposażyć salkę. Postanowiliśmy także sfinansować roczne wynagrodzenie dla rehabilitantów, którzy będą tam pracować.
2 mln zł wsparcia
– Liczyliśmy się z tym, że z czasem ta ogromna fala pomocy dla Ukrainy przygaśnie. Ale wciąż przekazujemy wsparcie dzięki pieniądzom ze zbiórek. Bardzo potrzebna jest żywność – w sumie przekazaliśmy jej dotąd 320 ton. Żołnierze szczególnie proszą o konserwy i posiłki instant, które można zalać wrzątkiem, by zjeść coś ciepłego – zaznaczają dyrektorzy Caritas. – Zdajemy sobie sprawę, że i u nas wiele rodzin dotyka drożyzna. Jeśli jednak są osoby, które i ze swojego niedostatku chciałyby dać coś innym, zachęcamy do wpłat na konto Caritas: Bank Pekao 47 1240 1170 1111 0010 6323 0610, z dopiskiem „Ukraina”. Nie możemy o tych ludziach zapomnieć.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się