Dwie promotorki beskidzkiej przeszłości, Monika Wałach-Kaczmarzyk z Jaworzynki – multiinstrumentalistka i śpiewaczka, laureatka tegorocznej Nagrody im. Oskara Kolberga i Małgorzata Kiereś z Istebnej – etnograf, szefowa Muzeum Beskidzkiego w Wiśle i autorka licznych projektów prezentacji życia górali, przekonują, że warto bronić dawnych zwyczajów, stylu życia i kultury, przekazując je kolejnym pokoleniom.
Monika Wałach-Kaczmarzyk to artystka o wielu talentach, silnym głosie i jeszcze silniejszym charakterze, dzięki któremu edukuje kolejne pokolenia młodych górali. Tak przedstawiali ją organizatorzy tegorocznej edycji Nagrody im. Oskara Kolberga, prestiżowego i zarazem najwyższego w Polsce wyróżnienia, przyznawanego od 47 lat za zasługi dla kultury ludowej. Pani Monika została nagrodzona w kategorii mistrz tradycji za prowadzoną od ponad 30 lat edukację dzieci i młodzieży w zakresie gry na instrumentach oraz śpiewu tradycyjnego, a także za zaangażowanie w działalność grup obrzędowych.
Po raz drugi w historii nagrody specjalne wyróżnienie przyznano też wybranemu uczniowi mistrza tradycji. Otrzymała ją uczennica Moniki Wałach-Kaczmarzyk, Karolina Kupczyk, altowiolistka, tancerka, śpiewaczka, która gra i śpiewa w zespołach Wałasi oraz Jaworzynczanki.
Obu artystkom 6 lipca na gali 47. Nagrody im. O. Kolberga na Zamku Królewskim w Warszawie gratulacje składał wicepremier Piotr Gliński, który podkreślał: – To wielki zaszczyt, że już prawie 50 lat możemy honorować najważniejszych i najwspanialszych twórców kultury ludowej – tych, którzy tę kulturę praktykują i przekazują kolejnym pokoleniom.
W gronie laureatów tej edycji Nagrody im. Oskara Kolberga znalazł się też Dionizjusz Czubala z Wilkowic, etnograf i folklorysta, badacz tradycji rzemieślniczych i legend miejskich, nagrodzony w kategorii badaczy i naukowców.
– To ogromne wyróżnienie, choć sama zastanawiam się, jak to się stało, że zapracowałam na taką nagrodę, bo na pewno nigdy nie myślałam o tym, co robię, w takiej perspektywie – mówi Monika Wałach-Kaczmarzyk.
Już jako 10-latka zaczynała swoją naukę tradycji u wybitnego multiinstrumentalisty Józefa Brody, który zaszczepił w niej pasję wytrwałego szukania prawdziwie tradycyjnego brzmienia. W szkole muzycznej rozwijała talent. Marzyła o flecie, ale zamiast niego były skrzypce, więc grała na nich. A potem instrumentów i uczniów przybywało.
Złote serce pani Moniki
Zna je już całe pokolenie młodych z Jaworzynki, Koniakowa, a zliczyć ich nie sposób. Talent, ale też niesłychana cierpliwość i życzliwość Moniki Wałach-Kaczmarzyk sprawiają, że nieustannie otacza ją spory wianuszek małych adeptów tradycyjnej muzyki ze skrzypeczkami w dłoniach. Nie jest więc przypadkiem, że wśród cennych trofeów, które zdobyła, jest też symboliczne Złote Żywieckie Serce, jakie otrzymała na Festiwalu Folkloru Górali Polskich w Żywcu w kategorii mistrz–uczeń. A kiedy zdobyła kilka lat temu na Festiwalu Kapel i Śpiewaków Ludowych w Kazimierzu Dolnym prestiżową nagrodę, Złotą Basztę, za swój wyjątkowo piękny tradycyjny śpiew, to równocześnie została też nagrodzona w kategorii duży – mały, za występ ze swoimi śpiewającymi uczniami.
– To trwa już ponad 30 lat. Pomysł należał do mojego męża, Rafała Wałacha, jeszcze wtedy narzeczonego, który bardzo chciał, żeby w Jaworzynce był zespół. Uznaliśmy, że trzeba zacząć od dzieci – wspomina laureatka, która pracę edukacyjną łączyła też ze zbieraniem starych pieśni. Najpierw grała je rodzinna kapela Jetelinka, a potem zespoły Czadeczka oraz Mała Jetelinka (którą dziś świetnie znają miłośnicy beskidzkiej kultury).
– Chodziło o muzykę, ale zaczęliśmy… od tańca, żeby dzieci łatwiej przyswoiły sobie tradycyjne melodie, rytm. Później wyłonili się chętni, którzy chcieli grać, i zaczęły się żmudne próby, z nauką gry na skrzypcach, piszczałkach, a z czasem na trudniejszych instrumentach. Dzieci przybywało, a zajęć było tyle, że zapomnieliśmy o tańcach i zostało samo granie oraz śpiew – przyznaje laureatka.
Na 30-lecie pracy próbowała policzyć swoich uczniów. Doszła prawie do setki, a i tak po jubileuszu okazało się, że nie wszystkich udało się uwzględnić. Aby ułatwić im naukę, opracowała specjalny sposób zapisu melodii.
– W dzieciach trzeba na początku rozbudzić to zainteresowanie i zapał. Muszę sama pokazać, że mnie to cieszy. A kiedy już zapali się ten ogień, to bardzo chętnie uczą się, poznają tę muzykę i też się nią cieszą. Mam tylko jedno pragnienie – żeby nie zarzucały swojej pasji, nie naśladowały obcych trendów, które odbierają im autentyczność, indywidualny charakter. Chodzi o to, żeby poczuły wartość tego, co sobą prezentują, również poprzez tę muzykę – dodaje pani Monika.
Jej uczniowie mają w repertuarze kilkaset pieśni, w tym wiele archaicznych. Śpiewają i grają pieśni kościelne, także współczesne, np. oazowe, jak również tradycyjne pieśni ludowe: pasterskie, obrzędowe, dożynkowe, weselne, żołnierskie. Najwięcej zebrało się tych świątecznych: kolęd, pastorałek i pieśni wielkanocnych.
Gdy widać, z jakim zapałem dzieci je wykonują przy różnych okazjach, nie ma wątpliwości, że spełniło się pragnienie pani Moniki, by miłość do tradycji tak im przekazać, aby miały ją w sobie.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się