W tym roku minie 50 lat od pamiętnego 5 listopada 1972 roku, kiedy parafianie pod przewodnictwem ks. Władysława Nowobilskiego, wówczas wikarego w Milówce, rozpoczęli budowę słynnej do dziś świątyni, nazywanej „kościołem jednej doby”. Tamten czas przyniósł wiele wydarzeń, których do dziś ich świadkowie nie boją się nazywać cudownymi.
Zaczęło się od okoliczności, które jednak wcale cudem nie były. Komunistyczne władze uparcie odmawiały zgody na budowę kaplicy w Ciścu. Wierni z tej miejscowości należeli do parafii w Milówce.
Część chodziła na Msze św. do położonego bliżej kościoła w Cięcinie. Ich starania popierał kard. Karol Wojtyła, ale nadal nie było zezwolenia. Wtedy postanowili zbudować świątynię bez zgody. Po pierwszych próbach, udaremnionych przez władze, przyszedł czas na historyczną niedzielę, do której przygotowali się w ścisłej konspiracji, gromadząc materiały budowlane i wykonując fundamenty – oficjalnie pod budowę domu dwurodzinnego.
O szóstej rano przy prowizorycznym ołtarzu z pustaków ks. Nowobilski odprawił Mszę św. i poświęcił fundamenty, a następnie ruszyła budowa. W prace włączyli się tłumnie mieszkańcy: jedni mężczyźni stawiali ściany, inni zwozili przygotowane drewno na więźbę, a kobiety i młodzi podawali cegły, mieszali zaprawę.
Mury stawały w błyskawicznym tempie. Nikt nie rezygnował mimo krążących funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa i władz, którzy grozili pracującym i nakazywali zaprzestanie prac. Nie przestawali, nawet gdy władze kazały odciąć dopływ prądu do Ciśca. Budowali przy świetle reflektorów samochodowych i palonych opon oraz pochodni.
– To, że ludzie wykazali tyle zapału i odwagi, było pierwszym cudem. A kiedy na świeże mury zaczęliśmy kłaść belki więźby, doświadczyliśmy kolejnego. Zaprawa nie związała jeszcze wystarczająco ścian, które pod ciężarem więźby zaczęły grozić zawaleniem. Szybko zaczęliśmy je podpierać stemplami i deskami – i udało się je uratować – wspomina ks. prał. Nowobilski.
Na dzień budowy wybrali niedzielę, gdy nie działały urzędy, bo to opóźniało czas reakcji władz i zwiększało szansę na to, że zdążą położyć na murach dach. Zgodnie z ówczesnymi przepisami takiej budowy, nawet samowolnie wykonanej, nie można było już rozebrać. Ale plany rozbiórki, a raczej zburzenia ścian spychaczem, i tak powstały u decydentów, więc od pierwszego dnia przez kilka następnych lat grupa parafian codziennie pilnowała świątyni. Na placu budowy od pierwszego dnia znalazł się też poświęcony w Ciścu 100 lat wcześniej dzwon z kapliczki stojącej obok starej szkoły. Jego bicie na alarm miało być wezwaniem parafian na pomoc w razie zagrożenia. Po raz pierwszy zadzwonił już w czwartek, kiedy SB próbowała uprowadzić ks. Nowobilskiego. Udało mu się uciec i dotrzeć na budowę, gdzie czuwali ludzie. Głos dzwonu sprowadził parafian, którzy zbiegli się i ks. Nowobilski otoczony tłumem odprawił Mszę św. I był już bezpieczny.
Ważnym argumentem za porzuceniem planów zburzenia kościoła stała się Msza św., którą w powstającym kościele odprawił w styczniu kard. Wojtyła, osobiście wspierając budowniczych. Tamtą walkę o kościół już jako papież wspominał do końca życia, przy okazji każdego spotkania z ks. prał. Nowobilskim, który starannie zadbał, by pamięć o udziale św. Jana Pawła II w dziejach cisieckiej świątyni przetrwała. Ostatecznie kościół ocalał, a po kolejnych poprawkach i rozbudowach stał się świątynią parafialną, bo w Ciścu w 1984 r. erygowana została samodzielna parafia.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się