Zbliżają się zaplanowane na poniedziałek 27 stycznia obchody 75. rocznicy wyzwolenia byłego niemieckiego obozu zagłady Auschwitz-Birkenau. Będą najprawdopodobniej ostatnimi z udziałem liczniejszej grupy byłych więźniów, których żyje już coraz mniej. Będą wspominać i warto się wsłuchać w słowa ostatnich świadków tamtej tragedii. Przypominamy, jak swoje obozowe doświadczenia wspominali byli więźniowie 5 lat temu, kiedy w przeddzień 70. rocznicy wyzwolenia obozu dzielili się tragicznymi doświadczeniami więźniowie-pisarze, którzy cierpienia swoje i innych opisali w książkach i wierszach.
Halina Birenbaum urodziła się w 1929 r. w Warszawie. Przeżyła tragedię powstania w getcie warszawskim i w maju 1943 r. była deportowana do obozu na Majdanku, skąd po kilku miesiącach przywieziono ją do Auschwitz-Birkenau. Podczas II wojny światowej straciła większość swoich bliskich: ojciec zginął w Treblince, mama - na Majdanku, brat i bratowa - w Auschwitz. Ocaleli tylko ona i jeden z braci. W 1947 r. wyjechała na stałe do Izraela. Pisze w języku polskim i hebrajskim. Obozowym przeżyciom poświęcona jest m.in. jej autobiograficzna powieść "Nadzieja umiera ostatnia". W 2001 r. Polska Rada Chrześcijan i Żydów uhonorowała H. Birenbaum tytułem Człowieka Pojednania.
- Na Umschlagplatz w Warszawie czekaliśmy na transport do obozu - wspominała H. Birenbaum. - Moja mama tłumaczyła mi, że jedziemy do pracy i mam mówić, że mam 17 lat, to będziemy razem. "Dzieci nie potrzebują" - mówiła, nie dodając, że dzieci zabijają. Pociąg jednak nie przyjechał i Niemcy ustawili na środku karabin maszynowy. Wtedy mama popatrzyła mi spokojnie w oczy i powiedziała, że każdy człowiek musi kiedyś umrzeć i my umrzemy razem, i to nie będzie straszne. Moja mama była moją siłą. Wtedy nie zginęłyśmy jednak. Wywieźli nas do obozu na Majdanku i tam, podczas prowadzenia do łaźni, mama zniknęła mi z oczu i już jej więcej nie zobaczyłam. Zostałam bez najważniejszej dla mnie podpory...
Halina Birenbaum.
Alina Świeży-Sobel /Foto Gość
Co mi dawało siłę do przetrwania, kiedy jako dziecko zostałam w Auschwitz całkiem sama? Wśród więźniarek w przepełnionym baraku, kiedy na dole bito w nogi, żeby nie stać, tylko wejść na prycze, a te, które już były w zatłoczonych pryczach, gryzły palce próbujących się na nie dostać? Każda sytuacja, która człowieka spotykała, była czymś zupełnie niemożliwym, a jednak realnym, jedynie realnym... Człowiek próbuje więc przetrwać w tych warunkach, jakie ma. Byłam głodna, miałam świerzb. Czułam się nikomu niepotrzebna, marna. Miałam tylko bratową Helę, która zastępowała mi mamę. Kochała mnie i walczyła dla mnie o wszystko - o miskę, jedzenie. Kiedy ona zaczęła słabnąć, ja stawałam się coraz silniejsza, żeby walczyć o nią, o jej życie... Tak bardzo chciałam, żeby ona żyła. Każda chwila, każdy dzień w obozie był walką o życie.
Najstraszniejsze były te pociągi i widok ludzi, których wyprowadzają. Szedł tłum w stronę budynku z dużym kominem i oni znikali. Był tylko słup ognia nad tym kominem. I ten straszny swąd palonego mięsa. "Gdzie ja jestem i co tu robię? Jak to możliwe, że to się dzieje, że tu się palą ludzie?". Nie potrafiłam pogodzić się z tym... Kiedy straciłam matkę, wręcz oszalałam. Ale nie płakałam, nie potrafiłam. Nie było ani jednej łzy. To, co się działo, było ponad łzy. Dopiero 20 lat później, kiedy spróbowałam opisać, co przeżywaliśmy w tym strasznym świecie - bo my przecież tam żyliśmy, odczuwaliśmy - dopiero pojawiły się łzy...