Zbliżają się zaplanowane na poniedziałek 27 stycznia obchody 75. rocznicy wyzwolenia byłego niemieckiego obozu zagłady Auschwitz-Birkenau. Będą najprawdopodobniej ostatnimi z udziałem liczniejszej grupy byłych więźniów, których żyje już coraz mniej. Będą wspominać i warto się wsłuchać w słowa ostatnich świadków tamtej tragedii. Przypominamy, jak swoje obozowe doświadczenia wspominali byli więźniowie 5 lat temu, kiedy w przeddzień 70. rocznicy wyzwolenia obozu dzielili się tragicznymi doświadczeniami więźniowie-pisarze, którzy cierpienia swoje i innych opisali w książkach i wierszach.
Bogdan Bartnikowski urodził się w 1932 r. w Warszawie. Kiedy wybuchło powstanie warszawskie, miał zaledwie 12 lat, ale zdążył jeszcze być łącznikiem między powstańczymi oddziałami. W połowie sierpnia 1944 r. został deportowany do Auschwitz. W 1945 r. z mamą został przewieziony do obozu w Berlinie, gdzie więźniowie pracowali przy usuwaniu gruzu po bombardowaniach. Po wojnie był lotnikiem i dziennikarzem. Jest pisarzem i poetą. Jedną z najbardziej znanych jego książek jest "Dzieciństwo w pasiakach", poświęcone dzieciom w Auschwitz.
- Starsi więźniowie mówili nam: "Stąd jest jedno wyjście - przez komin", ale my w to nie wierzyliśmy - wspominał B. Bartnikowski. - Pomimo tego, co już przeżyliśmy, w nas tkwiła jakaś wielka chęć życia, nawet w tych najtrudniejszych warunkach. Dla młodego człowieka to jest normalne. W Birkenau zostałem rozdzielony z mamą i znalazłem się w grupie chłopców w męskim obozie. W większości byli, tak jak ja, z powstańczej Warszawy, więc choć było ciężko, staraliśmy się być twardzi: nie było płaczu, nie było roztkliwiania się nad sobą, że nie ma mamy, nie ma taty, choć bardzo potrzebowaliśmy ich. Pamiętam, jak bardzo staraliśmy się dostać do komanda rollwagen - grupy ciągnącej, zamiast koni, wóz przewożący różne rzeczy po obozie. To była szansa, żeby dostać się do obozu kobiecego i skontaktować z mamą. I pamiętam ten żal, że kiedy mi się wreszcie udało, dotarłem tam, to mamy akurat nie było... Siedziałem smutny pod barakiem, a obok mała dziewczynka, okryta kocem, którą wypisano z rewiru, ale musiała czekać na przyjęcie do bloku. Trzęsła się z zimna, nie wpuszczali jej. Zaczęliśmy rozmawiać i opowiedziała, że była już drugi raz chora, bo kiedy wypisali ją za pierwszym razem, starsze dziewczęta zabrały jej koc i znowu się przeziębiła. Miała 8 lat. W tym samym transporcie co ja przyjechała do obozu. Kilkadziesiąt lat później o tej samej sytuacji opowiedziała mi... moja żona. Dopiero wtedy okazało się, że spotkaliśmy się już w obozie...
Bogdan Bartnikowski.
Alina Świeży-Sobel /Foto Gość
Dzieci, podobnie jak dorośli więźniowie, uczestniczyły w Marszach Śmierci, które odbywały się pod koniec wojny w wielu obozach. I ginęły w drodze. Kiedy nas wyzwalano, byliśmy w większości na granicy śmierci głodowej. Doszedłem do wniosku, że trzeba o tym wszystkim napisać. Historię żony opisałem w opowiadaniu "Mała".
Wydawało mi się, że jeżeli napiszę o tym, jak było w Birkenau, łatwiej mi będzie o tym zapomnieć. Może to z siebie wyrzucę i będę żył jak inni - dniem dzisiejszym, może przyszłością, ale nie przeszłością. To się nie udało... Kiedy Jan Paweł II był tutaj, pytał: "Gdzie był wtedy Bóg?". Ja wtedy pomyślałem, że Bóg był w nas i dzięki Niemu wytrwaliśmy, udało nam się nie spodleć, wyjść z Auschwitz i wyjść na ludzi. Jeden z moich tomików wierszy zatytułowałem "Wypalone w pamięci". Bo my tamte dni i tamte przeżycia mamy wszyscy wypalone w pamięci. My od tego nie uciekniemy. Nie uda się nam. Ten dramat będzie nam towarzyszył do końca naszych dni - mówił.