– Moja godzina dyżuru to 15.30 w poniedziałek – mówi Ewa, wychodząc z kaplicy całodziennej adoracji w Kętach-Osiedlu we wtorek po 16.00. – Tak. Dziś nie moja kolejka, ale naprawdę nie mogłam nie przyjść. Chciałam podziękować Jezusowi.
Pan Andrzej dobrze pamięta ten czas sprzed kilkudziesięciu lat – dzieciństwo w Oświęcimiu. Wcześnie stracił ojca. Miał sześć, siedem lat – nie było dnia, żeby mama nie zabierała jego i brata choć na chwilę do kościoła salezjanów. – Sama nas wychowała. Widziałem, jak bardzo Bóg był w jej życiu na pierwszym miejscu, widziałem, że „to działa” – mówi dziś. Swoje wczesne dzieciństwo świetnie pamięta też Teresa, dorosła córka pana Andrzeja. – Wielką atrakcją był dla mnie kęcki sklep z rybkami, dokąd chodziłam z tatą. A kiedy było się na rynku, nie sposób było nie wejść do sióstr klarysek na adorację... Zostało mi to do dziś – choć w innym miejscu, w naszym kościele na osiedlu. Adoracja nie jest moją potrzebą. Jest czymś tak naturalnym jak oddychanie.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.