Różaniec zobowiązuje: jak szlachectwo wiary.
Onegdaj wpadła mi w ręce historia o dwóch pielgrzymach, co idąc w pąci do Częstochowy, wstąpili na wieczerzę i nocleg do przydrożnej gospody. Strawa była nawet smaczna, tylko gospodarzowi strasznie źle z gęby patrzyło. Jedząc uradzili, że spać będą na zmianę: jeden oko zmruży, a drugi będzie czuwał, żeby gospodarz ich nie obrabował. Potem się zmienią.
Skończyli siorbać polewkę i zaczęli się mościć na przyściennej ławie do spoczynku, gdy usłyszeli, jak karczmarz najpierw na żonę i dzieci woła, a potem wraz z nimi, klęknąwszy w izbie obok, głośno różaniec odmawia.
– Możemy spać spokojnie – uznali wędrowcy. – Człowiek, który różaniec do Najświętszej Panienki odmawia, krzywdy nam wyrządzić nie jest zdolny.
Różaniec jest nie tylko sprawdzonym narzędziem modlitwy. To także przejmujące i skuteczne świadectwo o człowieku, który trzyma w dłoni pięćdziesiąt osiem paciorków, nanizanych na sznurek, uwieńczony krzyżykiem.
Sam Voltaire, chodząca esencja niechęci do zinstytucjonalizowanej religii w ogóle, a do Kościoła w szczególności, miał podobno kiedyś powiedzieć, że żadne z dzieł wielkich teologów katolickich nie dało mu tak wiele do myślenia i nie wzbudziło takiego niepokoju, jak różaniec, który co wieczór przesuwa w palcach jego służąca.
Wreszcie różaniec zobowiązuje: jak szlachectwo wiary. Nie wypada, nie mogę nie być przyzwoitym człowiekiem, jeśli odmawiam różaniec. To dlatego ta prosta modlitwa jest taka fajna. Wzywa do nawrócenia. Dokładnie tak samo, jak Jezus.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się