W Kenii był cztery razy. Sam się uśmiecha, że poza Chuka i Laare niewiele widział. Bo bardzo daleko mu do turysty. Za to miejscowi misjonarze traktują go już jak jednego z nich.
Kiedy kilka lat temu Błażej Jaszczurowski, nauczyciel matematyki w Szkole Podstawowej nr 3 w Bielsku-Białej usłyszał w kościele św. Józefa na Złotych Łanach o adopcji na odległość, prowadzonej przez siostry orionistki za pośrednictwem fundacji "Czyńmy Dobro", nawet nie przypuszczał, że to będzie rewolucja w jego życiu.
Idąc śladem przyjaciół, którzy też tamtego dnia słuchali siostry na Złotych Łanach, podjął zobowiązanie do finansowania edukacji pierwszego swojego adopcyjnego syna. Wkrótce dostał o nim informacje i… zaproszenie do Kenii, gdyby chciał go także odwiedzić, bo taką mają możliwość rodzice adopcyjni fundacji sióstr.
Poleciał z ciekawości. I… już zostawił tam serce. Od tamtego spotkania w Kenii był już cztery razy - dwukrotnie w czasie kolejnych ferii i wakacji. Lipcowy wyjazd był jego czwartym. Adoptował na odległość już także kolejnych dwoje dzieci.
Błażej przy jednym z kenijskich domów
Błażej Jaszczurowski
Nie lata z pustymi rękami i sam się uśmiecha, że poza Chuka i Laare niewiele w Kenii widział. Coraz lepiej za to poznaje realia życia parafii misyjnych, mieszkających tam rodzin, a szczególnie dzieci ze szkół prowadzonych przez misjonarzy. Dzięki jego opowieściom, adopcyjne dzieci w Kenii mają już niemal wszyscy jego przyjaciele i znajomi. Jak adoptować dziecko możecie przeczytać TUTAJ.
Młodych Kenijczyków cieszy każdy prezent
Błażej Jaszczurowski
Błażej wpadł także na pomysł, by wszystkim dać szansę pomagania małym Kenijczykom. Cyklicznie organizuje zbiórki pieniędzy poprzez portal zrzutka.pl. To dzięki rosnącej z każdym tygodniem rzeszy osób, które dowiadują się o sprawie, chcą pomagać i wpłacają pieniądze, Błażej zawozi je i tam, na miejscu, wraz z misjonarzami - ks. proboszczem Dionisio Muteą i ks. wikarym Edwinem Muthetią na czele oraz siostrami orionistkami - Polką, s. Alicją Kaszczuk - robi zakupy tego, co niezbędne. Skrupulatnie przygotowuje rozliczenia, zbiera rachunki.
Najnowsza zrzutka już działa - szczegóły znajdziecie TUTAJ ("Ubogie dzieci w Kenii").
Przygotowana partia darów dla kenijskiej rodziny
Błażej Jaszczurowski
- To dla mnie zaszczyt, że jestem tam, w Kenii traktowany prawie jak jeden z misjonarzy, a nie jedynie przelotny turysta - uśmiecha się nauczyciel.
W czasie ostatniej zbiórki na zrzutce.pl, udało się zabrać ponad 10 tys. zł. Z poprzedniego wyjazdu zostało Błażejowi jeszcze 5 tys. zł. - Poleciałem po raz kolejny. Tam na miejscu nikt nigdy nie wie z jaką kwotą przyjadę. Dzielę pieniądze na dwie części - pierwsza trafia do Chuka, druga do Laare. W sumie trzy tygodnie spędziłem u księży w Chuka i tydzień w Laare - tutaj w miejscach pracy sióstr orionistek.
Zaraz po przylocie wymienił euro na szylingi kenijskie i wraz z ks. Dionizym ruszył na zakupy. Jak zwykle najwięcej pieniędzy przeznacza na zakup żywności: wielkich worków fasoli, kukurydzy, ryżu, cukru, dziesiątek litrów tłuszczu, ale i… ulubionych przez najmłodszych herbatników i lizaków oraz przyborów szkolnych.
Wspólne pranie i porządki, to jedna z zasad szkół z internatem
Błażej Jaszczurowski
Ta żywność trafiła do katolickiej szkoły podstawowej w Chuka, gdzie uczy się ponad 300 dzieci, do mniejszej szkoły św. Michała, do klasy dzieci niepełnosprawnych umysłowo w szkole publicznej - tą klasą opiekuje się parafia ks. Dionizego. Tym razem nie kupowali żywności dla Small Home - parafialnego ośrodka dla dzieci niepełnosprawnych (głównie ruchowo), bo tutaj potrzeby były inne.
- Kupiliśmy wiele artykułów przemysłowych: mopy, garnki, termosy, pampersy - bardzo tutaj drogie. Z kolei dla Laare zakupiliśmy dużo jedzenia: ryż, fasolę, kukurydzę, tłuszcz, cukierki, lizaki, herbatniki dla dzieci ze szkół katolickich: im Świętych Piotra i Pawła w Laare oraz św. Jana w Ndumuru. Poza szkołami siostry mają pod opieką bardzo wiele rodzin w wioskach, a także dzieci, które spędzają czas w misji - dodaje Błażej. - Pojechaliśmy też do bardzo ubogich ludzi w Samburu. Dla tamtejszych rodzin przygotowaliśmy około sto paczek. Zadaję sobie sprawę, że to dla nich symboliczna pomoc i tym bardziej z podziwem patrzyłem na ich wdzięczność, zaproszenie do wspólnych radosnych tańców i śpiewów.