- To, że ja żyję, to jest cud. to jest dowód na to, że Bóg kocha grzesznika i nie chce jego śmierci, chce żeby się nawrócił i żył - mówił Andrzej Sowa, autor książki "Ocalony - ćpunk w Kościele" około 1000 młodym w amfiteatrze pod Grojcem w Żywcu.
- Bóg nie chce waszego zatracenia. Bóg chce, żebyście żyli pełnią życia - podkreślał Andrzej Sowa, który wraz z ks. Wojciechem Węgrzyniakiem - wybitnym rekolekcjonistą, kaznodzieją, egzegetą biblijnym, człowiekiem, dla którego Słowo Boże naprawdę żyje, a także zespołem muzycznym "Overcome", był gościem Duchowej rEwolucji w Żywcu. Było to ostatnie z cyklu tegorocznych spotkań ewangelizacyjnych dla młodych. W marcu odbyły się one także w Czechowicach-Dziedzicach, Kętach, Oświęcimiu, Cieszynie i Bielsku-Białej
Podczas świadectwa Andrzeja Sowy młodzi mogli zawierzyć swoje życie Jezusowi jako swojemu osobistemu Zbawicielowi i Panu, a także przystąpić do spowiedzi - księża czekali na młodych na koronie amfiteatru.
Spotkanie zwieńczyła adorację Najświętszego Sakramentu, którą wraz z zespołem "Overcome" poprowadziła młodzież oazowa z parafii św. Floriana w Żywcu-Zabłociu. Błogosławieństwa Najświętszym Sakramentem udzielił wszystkim ks. Jerzy Łukowicz - koordynator przedsięwzięcia.
Młodzież z Żywiecczyzny w amfiteatrze pod Grojcem
Urszula Rogólska /Foto Gość
Rozpoczynając swoje świadectwo, 51-letni Andrzej Sowa, dziś pracujący z ludźmi uzależnionymi, zaznaczył: - To co tutaj jest najważniejsze, to wasza duchowa rewolucja. Żeby to, co będę gadał, doprowadziło cię do takiego momentu, w którym zobaczysz, że jest Jezus i zdecydujesz się na to, żeby Jemu zaufać i oddać swe życie. Spotkanie z Panem zmienia życie człowieka. Ale dopóki to nie nastąpi, to będzie dla was tylko sucha opowieść.
Andrzej - jak sam mówił - nie tyle się wychowywał, co mieszkał w rodzinie katolickiej, gdzie spełniało się praktyki, ale nikt nie żył wiarą, nikt nie miał osobowej relacji z Jezusem Chrystusem.
Mówił młodym o bezwarunkowej miłości Boga, ale i jego przeciwniku - diable, który "jak lew ryczący krąży szukając kogo pożreć. Mocni w wierze przeciwstawcie się jemu!" - cytował zdanie z 1 Listu św. Piotra, wyjaśniając, że to diabłu zależy na oszukiwaniu człowieka. - Bardzo wielu młodych ludzi jest oszukanych narkotykami, alkoholem, seksem, pornografią. Bardzo wielu ludzi ucieka w interneciki. Zostali oszukani, że to im da szczęście.
Miał 13 lat, kiedy dał się tak oszukać - koledzy stali się ważniejsi niż rodzice. - A kolegów miałem z patologii, to na efekty nie trzeba było długi czekać - mówił.
Pierwszy niewinny papieros doprowadził go do tego, że w wieku 21 lat wypalał 50 sztuk dziennie. Żeby zaszpanować przed kolegami, ukradł tacie dwie butelki wina. - Alkohol jest szybkim, tanim i skutecznym sposobem, żeby radzić sobie ze swoimi kompleksami - dodał Andrzej. Wtedy nawet mu do głowy nie przyszło, że może spaść na dno. "Mi się to nie przydarzy" - wspominał swoje myślenie.
W liceum, w 1984 r. po raz pierwszy kolega poczęstował go marihuaną, opowiadając o fantastycznych doznaniach pod jej wpływem. Sprowadzili sadzonki rośliny z Niemiec. W domu powiedział rodzicom, że to projekt na biologię.
Zespół "Overcome" zaprosił do wspólnego uwielbienia Pana Boga
Urszula Rogólska /Foto Gość
- Kościół nas naucza i psychologia także, że najlepszą instancją moralną człowieka jest jego sumienie - to prawo Boże, które Bóg wlał w jego serce: wiesz co jest dobre, a co złe. My to wiemy - zostaliśmy w to wyposażeni podczas Chrztu św. Mamy ten radar. I kiedy wchodzisz w rzeczywistość grzechu, to sumienie podpowiada - nie pal tego zioła. Albo: nie musisz udowadniać, facetowi, że go kochasz i iść z nim do łóżka. Ale człowiek może się zasklepić w swojej pysze. Ja wtedy wołałem wybrać grzech niż chodzić do spowiedzi - mówił Andrzej. - W wieku 16 lat tak przysypałem grzechami sumienie, że przestałem chodzić do kościoła. Kiedy odrzuciłem Pana Boga, w sercu powstała taka dziura, że można było tak wrzucić tonę alkoholu, dragów, seksu ale ta dziura nadal wsysała i pragnęła więcej.
Był w drugiej klasie liceum. - Byłem potentatem marihuanowym - opowiada dziś. Chodził z trzydziestocentymetrowym irokezem, w glanach i naćwiekowanej skórze. Nie miał czasu na szkołę. Kiedy został wyrzucony, tata postawił ultimatum - albo się uczysz, albo pracujesz, albo się wyprowadzasz. Miał 18 lat, kiedy rodzice się zorientowali, że krzaki, które pielęgnują, to nie projekt na biologię - bo syn już do szkoły nie chodzi. Wyprowadził się, pojechał do przyjaciela, który odziedziczył dom na peryferiach i ogródek. Alkohol i wszystkie dostępne narkotyki były na porządku dziennym.
- Stworzyłem zespół punkowy - mogłem się realizować - opowiadał. - Gdzie był wtedy Pan Bóg, rodzina, wartości? Zupełnie niepotrzebne.