Paralotniarz nie przeżył upadku z 60 metrów.
Do tragedii doszło w poniedziałek 28 maja wczesnym popołudniem na szczycie Skrzycznego w Szczyrku. Według wstępnych ustaleń paralotniarz wpadł w wir powietrzny. Turbulencje częściowo zwinęły płat paralotni i w ten sposób pozbawił ją siły nośnej.
Paralotnia, wirując wokół własnej osi, zaczęła gwałtownie opadać. Powstałe w ten sposób przeciążenia mogły spowodować u paralotniarza chwilową utratę przytomności - tak, iż nie zdołał otworzyć spadochronu ratunkowego.
Mężczyzna runął na ziemię z wysokości około 60 metrów. Na skutek upadku doznał rozległych obrażeń wielonarządowych.
Do wypadku doszło niemal na oczach turystów oraz przebywających w schronisku na Skrzycznem ratowników GOPR. Na miejsce wezwano śmigłowiec lotniczego pogotowia ratunkowego. Podjęto akcję reanimacyjną, która jednak nie przyniosła efektu. Lekarz stwierdził śmierć paralotniarza.
Ustalono tożsamość ofiary wypadku. Czterdziestotrzyletni mężczyzna, na co dzień mieszkający za granicą, przyjechał do Szczyrku w miniony czwartek.
Zdarzenie nie należy do wyjątkowych w tym rejonie. Rok temu paralotniarz spadł na zalesione stoki Babiej Góry. W sierpniu ubiegłego roku do wypadku z udziałem paralotniarza doszło w Międzybrodziu na stokach góry Żar. Miesiąc temu ze sporej wysokości upadł paralotniarz w Świnnej na Żywiecczyźnie. Te wypadki zakończyły się poważnymi obrażeniami, ale piloci przeżyli. Tym razem siły natury okazały się bezwzględne.
O Skrzycznem - podobnie jak o Żarze - mówi się, że to mekka polskiego paralotniarstwa. Na Skrzycznem są trzy startowiska. Ruszający stąd na podbój przestworzy paralotniarze korzystają z lądowiska na stoku narciarskim Kaimówka. Opiekę nad miejscami lotów sprawuje Beskidzkie Stowarzyszenie Paralotniowe. Loty odbywają się z zachowaniem wszelkich reguł, jakimi kierują się uprawiający ten sport.