Takich słuchaczy rekolekcji, jakich ma ks. Robert Kasprowski w Oświęcimiu, chciałby mieć pewnie każdy duszpasterz!
Omawiając drugi fragment dotyczący św. Piotra, ks. Kasprowski zaznaczył, że nasza wiara nie jest procesem skończonym. - Jeśli raz powiem: "Panie Boże, wierzę w Ciebie, wierzę Tobie", to szatan będzie czyhał na nas - mówił ks. Kasprowski, przywołując przykłady znanych sobie alkoholików - Wielu, choć obiecywało, że to już ostatni raz, wciąż wracało do picia. Wielu wracało do nałogu po leczeniu. Ale mam znajomego który 27 lat temu wziął kieliszek w barze, odwrócił go i od tego czasu nie pije - mówił rekolekcjonista. - Ale mówił mi też, że każdego dnia sobie uświadamia swoją przeszłość i prosi pana Boga, żeby potrafił o siebie zawalczyć. Tak samo jest z naszą wiarą: nie mogę powiedzieć, że już dzisiaj moja wiara nie musi się rozwijać. Trzeba ją wzmacniać, dlatego tak ważna jest modlitwa, życie sakramentalne. My bardzo łatwo wierzymy w Boga, kiedy jesteśmy na fali. Kiedy przychodzi moment trudny - już jest inaczej. Ale sam Jezus powiedział, że nie wejdzie do Królestwa Niebieskiego ten, kto nie będzie niósł swojego krzyża. Czasem ta droga będzie wyboista, będziemy mieli dość, ale to co wtedy będzie najważniejsze, to nasza wiara Bogu, który kocha i umacnia. Żebym był pewien: "Jest trudno, ale dlatego, że Ty jesteś, jest łatwiej".
Po ewangelizacji na wszystkich czekał poczęstunek, przygotowany przez siostry serafitki
Urszula Rogólska /Foto Gość
Ks. Kasprowski podkreśla, że każdy z obecnych w stołówce - także on i wspólnota z Pisarzowic - jest słuchaczem i uczestnikiem rekolekcji.
- Czekaliśmy na ten czas. Bardzo się nam podoba. Słyszymy słowa, które mówią o nas, o naszym życiu. I że bez Boga nic nie zrobimy - mówią korzystający na co dzień z posiłków w stołówce.
- To prawda, to są rekolekcje i dla nas - mówi Anna Tora z grupy muzycznej. - Dla mnie to jest spotkanie z prawdziwym Chrystusem. Nie tym z obrazka, ale Chrystusem, który cierpi, jest poniżany. My się tu nawzajem mocno budujemy.
- Kiedy patrzę na tych ludzi, przewartościowuję pewne sprawy w moim życiu. To, co mnie wydaje się problemem, w kontekście tego, co przeżywają oni, jest znikome, małe. To błogosławiona uczta - podkreśla Aneta Adamczyk z Pisarzowic.
Po kolacji - jeszcze przygotowany deser!
Urszula Rogólska /Foto Gość
- Czasem się zastanawiam czy ten czas jest bardziej potrzebny nam czy tym osobom - mówi Wojciech Trembla, gitarzysta grupy. - Mamy czasem głupie wyobrażenia o tych ludziach. Czasem nam nieładnie pachną. A trzeba z nimi usiąść, pogadać, posłuchać. Oni się bardzo otwierają, czekają na taki kontakt. Pamiętam jak było podczas poczęstunku w ubiegłym roku "u Brata Alberta" w Bielsku. Nie byliśmy głodni, nie chciało się nam pić, ale zostaliśmy z nimi. Tego im było trzeba. Pamiętam jak ktoś z nich zapał moją gitarę i przypominał sobie jak to było przed laty, kiedy grał. Chcieli z nami być, rozmawiać.
- Oni potrzebują człowieka. I to w nich spotkałam ludzi prawdziwych, szczerych, otwartych - dodaje Aneta. - Bywa, że nie mają już nadziei. Borykają się ze swoją przeszłością i teraźniejszością. Chcemy im pokazywać, gdzie odnaleźć tę nadzieję, która zmienia życie. Ona jest w krzyżu i zmartwychwstaniu Jezusa. Bo można zawierzyć się Bogu i nieść krzyż z NIm. On wie co to cierpienie. I On wie jak iść, żeby zwyciężyć to, co najciemniejsze. Wystarczy do Niego przylgnąć.
S. Szymona Pierwoła wręcza wszystkim prezenty - ciepłe skarpety
Urszula Rogólska /Foto Gość
Uczestniczką rekolekcji jest też siostra Szymona Pierwoła, która od siedmiu lat prowadzi stołówkę
- Codziennie dzielimy się naszym posiłkiem z około 60 osobami. To ludzie ubodzy, potrzebujący. To nieprawda, że tu przychodzą tylko alkoholicy - podkreśla siostra. - Przychodzą, ale tacy, którzy chcą coś ze swoim życiem zrobić. Pozostali unikają tego miejsca, bo sami rezygnują z pracy nad sobą. Przychodzący do nas mają jakiś dochód, ale ten nie pozwala im się godnie utrzymać, brakuje na jedzenie. Bardzo czekali na te rekolekcje już od Adwentu, kiedy grupa prowadząca była tu po raz pierwszy. Tym razem trochę zdziesiątkowały ich choroby, ale myślę, że wielu do piątku jeszcze dojdzie. Oni potrzebują miłości, zrozumienia, podania im posiłku z życzliwością. W prowadzeniu tej stołówki widzę jak Pan Bóg działa. Nie otrzymujemy żadnych dotacji. Dzielimy się tym, co same mamy. A resztę załatwia Pan Bóg, Martwiłam się dziś skąd wziąć 350 zł na kiełbasę dla nich, skąd 120 bułek. Jak powiem, że przyszła jedna osoba, która mi wręczyła 350 zł nawet imienia nie chciała podać, to chyba mało kto uwierzy. A bułki podarowała nam jedna pani. I takie historie zdarzają się nam tu codziennie…