Co łączy św. Maksymiliana ze światowym terroryzmem?
Któryś z rodzimych satyryków opowiadał kiedyś taki szmonces o zwyrodnialcu sądzonym z powodu tego, że skutecznie targnął się na życie swoich własnych rodziców. W mowie na koniec przewodu, skierowanej do sędziego, miał z niejaką pretensją w głosie powiedzieć: "Mam tylko nadzieję, że wysoki sąd, wyznaczając wyrok, jako okoliczność łagodzącą weźmie pod uwagę fakt, iż jestem obecnie biednym sierotą...".
Pół biedy, gdy tak absurdalne sytuacje są przedmiotem prześmiewczych kupletów. Gorzej, jeśli spotykamy je w rzeczywistości. Oto bowiem galeria miejska w Berlinie udostępniła zwiedzającym wystawę pod tytułem "Muzeum męczenników". Wśród prezentowanych postaci można znaleźć między innymi "naszego" św. Maksymiliana Marię Kolbego. Samo to jeszcze nie budzi kontrowersji. Przywodzi na myśl choćby niezbyt powszechnie znany fakt udziału założyciela Niepokalanowa - jako jedynego Polaka - w pierwszym publicznym pokazie działania telewizji właśnie w Berlinie, w 1936 roku. Tytuł wystawy kojarzy się z pobytem ojca Kolbego w obozie Auschwitz. Z racji 77 przeżytych tutaj dni w pełni zasługuje przecież na miano męczennika, a z powodu motywów udania się na śmierć - także na tytuł męczennika za wiarę.
Zasługuje św. Maksymilian na upamiętnienie. Ale nie zasługuje na towarzystwo, w jakim się znalazł. A tworzą je powszechnie znani terroryści islamscy, którzy zginęli w samobójczych zamachach, na czele z Mohammedem Attą - pilotem jednego z samolotów wbijających się w wieżę WTC 11 września 2001 roku. Autorzy wystawy uznali także ich za godnych czci i szacunku ze względu na fakt, że - podobnie, jak ojciec Kolbe - nie zawahali się oddać swojego życia dla idei płynących z wyznawanej wiary, absolutnie pomijając kwestię okoliczności, motywów i skutków śmierci tak ojca Kolbego, jak i Atty.
Wystawę wymyślili skandynawscy artyści. Nie wiem, czym podpadli Najwyższemu. Mówi się wszak, że jeśli Pan Bóg chce kogoś ukarać, to mu rozum odbierze. A berlińska wystawa jest przedsięwzięciem tak żałosnym, że aż nie wypada jej postrzegać w kategoriach gustów czy poglądów, a jedynie rozpatrywać jako przypadek klinicznie zamknięty. Tylko czekać, aż najpierw w Skandynawii, a wkrótce zapewne i w okolicach Berlina więzienia zaczną zwalniać morderców rodziców i żon, bo to przecież sieroty i wdowcy. Przynajmniej według skandynawskich standardów.