Czy można mieć przeczucia co do ostatniego oddechu?
To był pierwszy piątek. Nie pamiętam miesiąca. Z dziesięć lat temu? Zakrystian wręczył mi kartkę. Na niej kilkanaście nazwisk i adresów chorych, którym miałem zawieźć Komunię świętą. Po godzinie stanąłem przed kolejnymi drzwiami. W ganku parterowego domu z dwuspadowym dachem przywitała mnie córka starszej pani, którą odwiedzałem z posługą sakramentów świętych regularnie od ponad roku.
- Mama strasznie dziś niecierpliwa - powiedział z delikatną nutką pretensji. - Nie może się doczekać. Ciągle pyta, jak długo to jeszcze potrwa.
Starsza pani siedziała na wersalce, ubrana w odświętną, staromodną bluzkę, w chustce na głowie. Kraciasty koc okrywał jej nogi. Spod koca wystawały filcowe bambosze. Jej córka zamknęła drzwi przegrzanego pokoju, zostawiając nas samych. Staruszka poprosiła o spowiedź. To była pieśń anioła, wyszeptana słabym bardzo głosem. Zawołałem córkę, żeby weszła. Zmówiliśmy razem Ojcze nasz.
- Oto Baranek Boży... - wyjąłem z pozłacanego pudełeczka konsekrowany opłatek. - Ciało Chrystusa.
- Amen. - odpowiedziała starsza pani.
Delikatnie włożyłem Eucharystię do jej ust. Przełknęła. Potem westchnęła głęboko. Myślałem, że chce coś powiedzieć. Ale to był jej ostatni oddech. Umarła, nim zdążyłem unieść dłoń w geście błogosławieństwa. Siedziała nadal. Tylko jej głowa opadła, jak w ukłonie na pożegnanie. Skreśliłem mały krzyżyk na czole staruszki. Córka ukradkiem otarła łzę.