Czasem trzeba wyjść z modlitwą z kościoła po to, żeby zobaczyć, jak właściwym miejscem dla niej jest świątynia.
Był czas, że największe emocje budziło udowodnienie komuś znanemu, że był czynnym i efektywnym współpracownikiem tajnych służb; był czas, ale minął. Następnie przyszedł czas, kiedy niezwykłe poruszenie i sporo zgorszenia generował coming out czyli publiczne przyznanie się do wcześniej uchodzących za chorobliwe albo przynajmniej niestandardowe upodobań natury cielesnej; dziś wielkie tego powodu poruszenie zamieniło się w żałosne resztki niesmaku. W ostatnich dniach okazało się, że teraz największej odwagi wymaga jawna, publiczna deklaracja wiary: jestem katolikiem i modlę się na różańcu.
Byłem z odważnymi, którzy przyjechali pomodlić się na różańcu do podzielonego Olzą i granicą Cieszyna. Widziałem ludzi w każdym wieku, skromnie ubranych i w szałowych ciuchach, ze zmarszczkami i w starannym makijażu, siedzących, stojących i na klęczkach, wyciszonych, spokojnych, uśmiechniętych. Wbrew zarzutom, nieprzychylnym komentarzom i zagranicznym podejrzeniom o kontrowersyjny charakter całego przedsięwzięcia, ani raz nie padły słowa: uchodźcy, parlament, rząd, partia, sąd, afera, komisja, śledztwo, premier, prezydent, islam. Wiem, że to pewien skrót myślowy, ale tym bardziej jestem przekonany, że wszelkie uprzedzenia i podejrzenia, kierowane pod adresem „Różańca do granic”, to przejaw zwykłej histerii i agresji.
Dziwiłbym się, a nawet bał, gdyby wszystkim to przedsięwzięcie przypadło do gustu. Gdzie gospodarz wychodzi siać ziarno w ciągu dnia, nocą pojawia się wszak nieprzyjaciel, który na tym samym polu rozsypuje nasiona chwastu. Niech rosną, aż nadejdzie czas żniwa.
Skądinąd mam nadzieję, że Różaniec do Granic zachowa swój wyjątkowy charakter. Czasem trzeba wyjść z modlitwą z kościoła po to, żeby zobaczyć, jak odpowiednim miejscem dla niej jest świątynia, żeby do kościoła wrócić. To także ważna funkcja modlitwy z różańcem w ręku wzdłuż linii granicznej państwa. I niech taką pozostanie, by z wyjątkowego misterium nie stała się akcją, którą się co roku powtarza, bijąc rekordy popularności, odnotowując kolejne najwyższe liczby uczestników i z coraz większym rozmachem organizując kampanię promocyjną, która już nawet teraz ocierała się, na szczęście jeszcze bardzo delikatnie, o zwykły marketing.
Zapraszam do lektury relacji z akcji "Różaniec do granic" w Cieszynie (TUTAJ), Zebrzydowicach (TUTAJ) Trzycatku (TUTAJ) i Zwardoniu (TUTAJ).