Za ks. Janem Twardowskim powtarzają: "Kiedy Bóg zamyka drzwi, to otwiera okno"... Ponad 50 małżeństw spotkało się w Szczyrku-Czyrnej na drugich rekolekcjach dla rodziców adopcyjnych i par, które chcą do nich dołączyć.
- Mijają cztery lata, a ja mam cały czas poczucie ogromnej wdzięczności i uważam, że teraz ja powinnam oddać to, co zostało mi dane - pomóc rodzinom, które są po drugiej stronie, po tej, po której my byliśmy właśnie cztery lata temu - mówi Joanna Bercal, żona Pawła i mama Milenki.
Joanna Bercal, razem z ks. Tomaszem Sroką i Lucyną Hoffmann-Czyżyk, szefową Ośrodka Adopcyjnego "Żar" w Żarach, zorganizowała drugie rekolekcje dla rodziców adopcyjnych i par, które przygotowują się do adopcji dzieci lub zastanawiają się nad nią. Pierwsze odbyły się rok temu w Międzybrodziu Bialskim, tegoroczne - w ośrodku Caritas w Szczyrku-Czyrnej.
Współinicjatorką pierwszych rekolekcji była Katarzyna Kożuch, mama pierwszego dziecka, które znalazło dom w Rzykach po rozmowie z ówczesnym wikarym w tej parafii, ks. Tomaszem Sroką. Katarzyna zmarła nagle w styczniu tego roku, ale stała się nieobecną patronką kolejnego spotkania rodziców adopcyjnych. To dzięki świadectwu Kasi, później także Joanny, w trzytysięcznych Rzykach swój dom znajdowało coraz więcej dzieci z ośrodka adopcyjnego w Żarach.
Podczas trzech dni w Szczyrku, małżeństwa spotykały się na konferencjach tematycznych związanych z przygotowaniem do adopcji, samą adopcją, zachowaniem adoptowanych dzieci, na rozmowach z zaproszonymi terapeutami, rodzicami, którzy już dzieci adoptowali. O stronę duchową troszczył się ks. Tomasz Sroka - sprawował dla uczestników Mszę św.; każdy mógł skorzystać z okazji do spowiedzi bądź indywidualnych rozmów. Swoim świadectwem adopcji dzielili się także obecni w Szczyrku rodzice.
Ks. Tomasz Sroka (z lewej) i Joanna Hoffmann-Czyżyk (w środku) podczas rekolekcji dla rodzin adopcyjnych
Urszula Rogólska /Foto Gość
Wśród uczestników spotkania były małżeństwa i pary niesakramentalne. Łączy je serce otwarte na miłość - adopcję: uznanie za swoje dzieci, zostawionych przez biologicznych rodziców. Pierwszego wieczoru w Szczyrku spotkało się około dwudziestu małżeństw, które już wychowują adoptowane dzieci. Nazajutrz dołączyło do nich kolejne trzydzieści - pary po kursach przygotowujących do adopcji i te, które o niej dopiero zaczynają myśleć.
- Jesteśmy pierwszą rodziną z Rzyk, która dzięki księdzu Tomaszowi trafiła do ośrodka w Żarach i tą drogą w naszym domu cztery lata temu znalazła się sześciotygodniowa Milenka - opowiada Joanna Bercal. - Zaczęło się od luźniej rozmowy z księdzem, który był wtedy u nas wikarym. Wiedzieliśmy, że pomógł w adopcji jednej rodzinie w naszej parafii. Poszliśmy porozmawiać, choć wtedy absolutnie nie byliśmy zdecydowani. Tego wieczoru już mieliśmy od księdza telefony kontaktowe. Od tamtej rozmowy minęły trzy miesiące i już byliśmy po kursie, a w naszym domu pojawiło się dziecko. Ja wiem, że trafiła się nam bajka, której każdemu życzę, ale zdaję sobie sprawę, że z reguły realia się zupełnie inne i na dziecko czeka się dłużej.
Jak wspomina Joanna: - Mieliśmy szczęście - nasze dziecko miało sześć tygodni, kiedy je poznaliśmy. Dwa miesiące życia obchodziła już u nas w domu. Dziś ma cztery lata i nie wyobrażam sobie, żeby mogło być inaczej. Jesteśmy otwarci na rodzeństwo dla Milenki. Zostawiam to wszystko Opatrzności - będzie, to super, będzie inaczej - to też się z tym godzę.
Kiedy w Rzykach domy znalazło już siedmioro dzieci z adopcji, w tamtejszej strażnicy, przy okazji premiery spektaklu o św. Bracie Albercie, odbyło się pierwsze spotkanie ich rodziców z Lucyną Hoffmann-Czyżyk i wszystkimi osobami zainteresowanymi adopcją.
Rodzice adopcyjni i kandydaci do tej roli - w Szczyrku-Czyrnej
Urszula Rogólska /Foto Gość
- Przyszedł naprawdę tłum ludzi - dodaje Joanna. - Wieści rozchodziły się pocztą pantoflową. Jesteśmy bardzo otwarci na ten temat, więc po spotkaniu rozdzwoniły się u nas telefony. Coraz więcej zupełnie nieznanych nam osób dopytywało o adopcję. Bo jest tak, jak często nam powtarza ks. Tomek: "Kiedy Bóg zamyka drzwi, to otwiera okno". Wiem jak to jest borykać się z tymi wszystkimi myślami, kiedy nie można mieć biologicznych dzieci. Każdy najpierw szuka w Internecie, ale osobisty kontakt jest zupełnie inny. Każdy z nas ma inną drogę. Jedni łatwiejszą - tak ja my - inni trudniejszą. Najważniejsze to otworzyć się, podjąć wyzwanie i nie budować własnego scenariusza. Zdać się na Opatrzność.
Joanna wspomina, że kiedy dowiedziała się, że czeka na nich noworodek, była nastawiona na nieprzespane noce, bała się, czy i kiedy obudzi się w niej instynkt macierzyński, że będzie musiała w nocy nastawiać budzik, bo nie usłyszy małej, że czekają ich wizyty u rehabilitantów. Paweł chodził poddenerwowany - bo jak tu na ręce wziąć taką delikatną kruszynkę.
- Tymczasem kiedy tylko zobaczyliśmy Milenkę, "instynkt" obudził się w tej samej chwili, od razu - tak u mnie, jak i u męża - śmieje się Joanna.
Dziewczynka jest dla nich prawdziwym prezentem z nieba. Joanna wspomina, że ich córeczka urodziła się 13 maja. Dziewięć miesięcy wcześniej mama poprosiła ją, by dołączyła do jednej z róż różańcowych w parafii, bo zabrakło jednej pani.
- Podjęłam wtedy intencję - o moją drogę. O pewność co mam zrobić, w którym kierunku iść. Końcem stycznia spotkaliśmy się z ks. Tomaszem, końcem kwietnia uzyskaliśmy kwalifikację do adopcji, a w czerwcu mieliśmy już w domu dziecko.
Katarzyna i Jerzy Jaroszowie z Wadowic, dzielili się świadectwem adopcji córeczki Oli
Urszula Rogólska /Foto Gość
W czasie szczyrkowskiego spotkania, Lucyna Hoffmann-Czyżyk przybliżała rodzicom szereg aspektów związanych z adopcją. Najważniejszy to ten, by nie mieć własnego scenariusza zdarzeń, tylko poddać się Opatrzności. - Może się zdarzyć, że zamiast jednej dziewczynki, czeka na was dwóch uroczych chłopców, albo trójka rodzeństwa. Ja nie "dopasowuję" dzieci do życzeń rodziców. Najważniejsze jest dobro dzieci. Spośród rodziców, których znam, którzy przeszli kurs, szukam takich, którzy zaspokoją potrzeby danego dziecka - mówiła w Szczyrku.
- Nie wiemy jak pani Lucyna to robi, ale czasem wystarczy jej przestudiowanie karty dziecka, by wiedzieć komu je powierzyć - opowiadają uczestnicy rekolekcji. - A co najzabawniejsze w tym - najczęściej zdarza się tak, że dostajemy dzieci bardzo podobne fizycznie do któregoś z rodziców - nawet jeśli pani Lucyna dziecka wcześniej nie zdążyła jeszcze zobaczyć! Nasuwa się nam jeden wniosek - na wszystkich rodziców, którzy chcą mieć dzieci, dziecko gdzieś czeka. I to jest właśnie ich dziecko. Mama biologiczna rodzi w łonie, mama adopcyjna rodzi w sercu. W sytuacji adopcji zarówno mama, jak i tata mają taki sam czas na obudzenie w sobie instynktu macierzyńskiego i ojcowskiego...
Więcej w wydaniu papierowym "Gościa Bielsko-Żywieckiego" - nr 20 na 21 maja br.