Dzieci z jedynej na Podbeskidziu szkoły dla niesłyszących pokazały, jak pokonują własne ograniczenia!
Dynamiczny układ choreograficzny, "wymigana" czyli pokazana językiem migowym piosenka, a także brawurowo odśpiewany utwór piosenkarki Margaret: "Thank you very much".
Dzieci niesłyszące, z wadami słuchu i innymi wadami sprzężonymi, zrobiły ogromne wrażenie na wszystkich, którzy wzięli udział w Dniu Otwartym Zespołu Szkół dla Dzieci Niesłyszących w Bielsku-Białej. Spotkanie zorganizowano dziś w auli Bielskiego Centrum Kształcenia Ustawicznego i Praktycznego.
Na spotkanie szkoła zaprosiła pedagogów, psychologów, logopedów i specjalistów pracujących lub zainteresowanych terapią dzieci z wadą słuchu oraz zaburzeniami komunikacji o typie alalii i afazji dziecięcej, a także rodziców dzieci z tymi dysfunkcjami. Nauczyciele opowiadali o swoich formach i metodach pracy z dziećmi.
Bielska placówka to jedyna na Podbeskidziu szkoła dla dzieci z wadą słuchu i afazją. Dzieci rozwijają się we własnych domach, a nie w internacie.
Kameralna, rodzinna atmosfera w spokojnej okolicy miasta sprzyja bezpieczeństwu dzieci. Uczą się w 6-8-osobowych klasach. Dla każdego z nich nauczyciele dobierają indywidualne metody pracy.
Szkoła zapewnia także indywidualne zajęcia logopedyczne, opiekę psychologa i pedagoga, metodę biofeedback, zwaną też aerobikiem mózgu.
Nie brakuje tu kół zainteresowań: sportowych, muzycznych i tanecznych, plastycznych, teatralnych, fotograficznych, nauki języka migowego i angielskiego.
Młodzież zatańczyła i pokazała jak "usłyszeć" dźwięki pomimo wad słuchu
Urszula Rogólska /Foto Gość
O szkole opowiadali także rodzice jej absolwentów. Wszyscy zgodnie przyznają, że choć uczą się w niej niesłyszące dzieci, niełatwo o szkołę weselszą i bardziej umuzykalnioną!
- Ta szkoła to duża część naszego życia. Ponieważ nasze dzieciaki chodziły na zajęcia indywidualne, my w tym czasie czekałyśmy na nich w szkole - mówią Krystyna Czaderna z Kóz, mama Janusza, który uczył się w niej 15 lat i Lucyna Duźniak - także z Kóz - mama Szymona, który spędził w szkole 11 lat. Obaj ukończyli ją cztery lata temu.
Janusz ma wadę słuchu sprzężoną z autyzmem. Szymon - nie mówi, nie słyszy, ma cechy autyzmu, jest cukrzykiem.
- Wciąż jesteśmy związani z nauczycielami, ze wszystkimi pracownikami szkoły. Ich praca to naprawdę ciężka harówka. Są niesamowici. Pracują indywidualnie z każdym dzieckiem, dla każdego mają osobny plan pracy na zajęcia w szkole, a potem także do domu - mówi Krystyna Czaderna. - Początkowo myśleliśmy, że Janusz tylko nie słyszy, dlatego ciężko się nam z nim porozumieć. Okazało się, że ma też autyzm. Jedna z nauczycielek pojechała z nami do Krakowa, do doktora Andrzeja Wolskiego, żeby się zorientować jak pracować z synem. Poświęciła swój czas, żeby umieć się z nim komunikować.