Ulubiona pora dnia młodych ludzi na spotkania? Weekendowe popołudnia i wieczory. A oni spotykają się o… szóstej trzydzieści (rano) we wtorki.
Hasło numer jeden: „terebint”. Słownikowa definicja: „terebinty – najstarsze drzewa rosnące pojedynczo w Dolnej Galilei i na pustyni Negeb. Są symbolem mocy i potęgi w surowym klimacie pustyni”. Hasło numer dwa: „household”. Z angielskiego: „gospodarstwo domowe”. Ale „household” w tej sytuacji po prostu lepiej brzmi. Każdy, kto we wtorki o 6.28 rano staje przy dzwonku domofonu tego szczególnego householdu w Bielsku-Białej, obydwa hasła zna doskonale! Nawet jeśli się nie umówią wcześniej, spotykają się pod drzwiami budynku niemal równocześnie, niezależnie od pogody. Wiek? 19–30 lat. Jedni już gotowi do pracy, na uczelnię, do szkoły, inni po nocnych zmianach, jeszcze inni dlatego, że po prostu mają czas. Kto miał po drodze piekarnię, przyniósł reklamówkę świeżego pieczywa. Większość jest związana z grupą „Terebint”, która jest częścią duszpasterstwa akademickiego w Bielsku-Białej, a łączy studentów, także maturzystów i młodych, którzy już pracują. Nie brakuje ich przyjaciół, znajomych, „poszukujących”, niezwiązanych z duszpasterstwem.
Szósta trzydzieści
Wspinamy się wysoką klatką schodową na kolejne piętra. U celu, w drzwiach, już czeka Paulina Kasperek, jedna z czwórki stałych lokatorek terebintowego householdu. Z głośników jeszcze słychać śpiew Mietka Szcześniaka, ale już za chwilę wszyscy ustawiają obok siebie dwa duże stoły. Na stół trafiają świeca i wyjątkowa kartka, zapisana drobnym pismem. Chwila na poszukiwanie zapałek, uzgodnienia, kto dziś przeczyta, wyszukiwanie tekstów biblijnych w smartfonach i już wszyscy gotowi. Asia Wiktor zapala świecę – „światło Chrystusa”. Przemek Socha, Paulina i Asia odczytują z telefonów słowa pierwszego czytania, psalmu i Ewangelii. Wspólne dziękczynienie, uwielbienie, modlitwa prośby, krótkie rozważania słowa Bożego. Kasia Czampiel jest dziś pierwszy raz, ale odważnie bierze do rąk kartkę z nagłówkiem „Modlitewne bojowanie”. Razem modlimy się o rozwiązanie trudnej sytuacji, o zdanie egzaminu, o nawrócenie… Lista jest długa. Niektóre prośby już wykreślone – znaczy się: wymodlone! Po niespełna półgodzinie „Ojcze nasz” i zgaszenie świecy kończą modlitwę, ale nie spotkanie. Wszyscy uwijają się, zastawiając stoły smakołykami na śniadanie, kawą i herbatą. Wspólna modlitwa przed posiłkiem i… przyjacielskie spotkanie trwa, choć niezbyt długo. Jedni śpieszą się do pracy, inni do szkoły. Szybkie „Dziękuję, do zobaczenia za tydzień” i porankowy household jest już prawie pusty.
Polski terebint
– Wszystko zaczęło się od Ani Moll, która pomysł UCO (późniejszego „Terebintu”), przywiozła ze Szkocji, z Glasgow – opowiada Paulina. – To właśnie tam Ania poznała katolickich studentów z grupy UCO (to skrót od angielskiego University Christian Outreach). Kiedy wróciła na studia do Polski, postanowiła i tu zaszczepić pomysł wspólnoty w środowisku studenckim. I to bielskie UCO postanowiło kontynuować householdowe, poranne modlitewne „bojowania”, rozpoczęte przed laty przez Wspólnotę Przymierza „Miasto na Górze” w mieszkaniu, które Ania wynajmowała z koleżankami. Grupę UCO, w ramach duszpasterstwa akademickiego, stworzyli studenci ATH, związani także ze Wspólnotą Przymierza „Miasto na Górze” w Bielsku-Białej. Szukali swojej nazwy. Na modlitwie odkryli słowo Boże, które ich poruszyło. Był fragment z Księgi Izajasza 61,1-6: „Nazwą ich terebintami sprawiedliwości, szczepieniem Pana dla Jego rozsławienia”. Terebint to drzewo, które rozwija się z ziarenka w potężną roślinę – każdy może przyjść do jego cienia i z Panem Bogiem tu odpocząć. Odebrali te słowa jako wezwanie do głoszenia Ewangelii, wytrwałego trwania przy Bogu i otwarcia na każdego. Tradycję bojowania przejęły dziewczyny w kolejnym domu. Obecny household, zlokalizowany w centrum miasta, jest trzecim z kolei. Na „Modlitewne bojowanie ze śniadaniem” dziewczyny zapraszają każdego podczas czwartkowych spotkań duszpasterstwa akademickiego przy katedrze św. Mikołaja (o 19.15 przy ul. Schodowej) lub po niedzielnych akademickich Mszach św. o 20.00.
Droga na boje
Natalia Czuj trafiła do „Terebintu” po ubiegłorocznym weekendowym wyjeździe „Żyj na maksa”, organizowanym przez wspólnotę dla zainteresowanych nią młodych ludzi. W listopadzie zamieszkała z dziewczynami w housholdzie i dziś jest jedną z gospodyń. Kasia Czampiel przygotowuje się do matury, mieszka w bursie Sióstr Szkolnych de Notre Dame, ale zna już dobrze środowisko akademickie. – Kilkakrotnie byłam zapraszana na „bojowanie”. Nie bardzo wiedziałam, o co w tym chodzi, ale ta druga część – śniadanie – bardzo mnie pociągała – śmieje się dziś. – I wreszcie przyszłam. Cieszę się, że mogę zjeść takie pyszne śniadanie! Chciałabym studiować w Łodzi i już dziś myślę, że jeśli tam się znajdę, to będę chciała przenieść także tam pomysł householdu. Asia Wiktor mieszkała niedaleko Wadowic i studiowała w Krakowie. Tam była we wspólnocie Alfa – Góra Oliwna. Dwa lata temu, kiedy dostała pracę w Bielsku, zaczęła wytrwale przetrząsać internet w poszukiwaniu nowej wspólnoty. – Wiedziałam, że wspólnota daje siłę i że bez niej nie dam sobie rady – wspomina. – Modliłam się: „Boże, pomóż…”. Trafiła na „Gościowy” tekst o UCO. – I stąd już była prosta droga na „boje”. Dziewczyny zapraszały, ja skorzystałam z zaproszenia. To daje siłę na cały dzień – mówi Asia. – Wychodzisz z bananem na twarzy w świat i tak czujesz, że idziesz zaprawiony do walki z codziennością, że ten świat nic Ci nie może zrobić, bo masz siłę!
Same pozytywy
Na „bojowania” co tydzień przychodzi także Przemek Socha. – Moi rodzice są w Mieście na Górze – wychowałem się we wspólnocie. Tyle że w wieku 12 lat stwierdziłem, że mam lepszy pomysł na życie i poszalałem parę lat dość mocno. Mając 19 lat, poczułem, że moje życie jest na pewnej granicy i albo coś zrobię ze sobą, albo będzie koniec – opowiada Przemek. – A że byłem wychowany we wspólnocie, wiedziałem, gdzie mam pójść. Poszedłem do wspólnotowej grupy dla ludzi ze szkół średnich „Harambee”. Miałem tam kolegów sprzed lat. Wróciłem w stanie dość ciężkim, ale oni wyciągnęli do mnie rękę bez żadnego pytania, osądzania, otoczyli troską i miłością. To było momentem przełomowym dla mnie. Stwierdziłem, że chcę tu być, ale już nie jako dziecko rodziców, tylko jako „ja”, podejmujący tę decyzję samodzielnie. Jak trafił na „bojowanie”? Wiedział o nim od dawna, ale trzyzmianowa praca nie pozwalała mu na udział w nich. – Teraz wtorek to jedyny dzień w tygodniu, kiedy mam na ósmą. Przyjeżdżam na modlitwę i… na jedyne śniadanie, jakie mam okazję zjeść w tygodniu. Same pozytywy – dobrze jest się pomodlić z rana i zjeść śniadanie w dobry towarzystwie. Poza tym po prostu się lubimy. – Mamy tyle obowiązków, że często nie ma już przestrzeni, żeby pobyć ze sobą, więc ta 6.30 jest dobrą opcją – uśmiecha się Paulina i dodaje: – Każdy, kto tutaj przyjdzie, może do naszej listy próśb „modlitewnego bojowania” dopisać swoją. Kiedy prośbę wymodlimy – wykreślamy ją. To dowody na działanie naszej walki…
Jeszcze w piżamach
Obecny dom istnieje, bo poprzedni przestał istnieć, kiedy jego lokatorki wyszły za mąż czy zaręczyły się. Wspólnocie bardzo brakowało takiego miejsca. Dziewczyny znalazły więc następne. Sto metrów kwadratowych i puste ściany. Dzięki chłopakom ze wspólnoty, gronu przyjaciół i znajomych dziś jest gustownie i praktycznie urządzone. – Tyle osób ma swój udział w przygotowaniu tego miejsca do mieszkania, że każdy może się tu czuć swobodnie – śmieją się dziewczyny. – Prawie wszystko dostałyśmy, łącznie z odkurzaczem, mikrofalówką i żelazkiem. Jak wspominają lokatorki: – Na początku nasze wtorki z „bojowaniem” nie były łatwe. Często nasi goście dzwonili już o 6.15, a przecież kwadrans o tej porze to wieczność! Stresowałyśmy się, że my jeszcze w piżamach, bez makijażu. Teraz już wszyscy przychodzą dokładnie o 6.30. Podkreślają, że widzą wiele dobrych owoców tego miejsca. – Tutaj przychodzi masa różnych ludzi. Także znajomi znajomych – niekoniecznie ze wspólnoty – i szanują tutejsze zasady. Tu nie pijemy alkoholu, razem się modlimy, panowie nie mogą tu nocować. Jedynym osobnikiem płci męskiej, który z nami stale mieszka jest… Wacław. Wacław to kot. Dziewczyny dostały go od starszego pana, dla którego przygotowały „szlachetną paczkę”. Odziedziczył imię po swoim panu. – Za to często odwiedzają nas koledzy, niekoniecznie ze wspólnoty. Bardzo chętnie przychodzą… gotować nam obiady! Jeden z Pawłów na Dzień Kobiet przygotował dla nas łososia z kuskusem i sałatką grecką. Za każdym razem wrażenie robią na nas popisy Dawida – zupę pomidorową i spaghetti z fasolką i pomidorkami zapamiętamy na długo – śmieją się dziewczyny.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się