O strajku mówi Henryk Juszczyk, uczestnik, sygnatariusz porozumienia, dziś pełnomocnik prezydenta Bielska- -Białej
Alina Świeży-Sobel: To było 9 trudnych dni, nie tylko z powodu gróźb władzy, ale także mroźnej zimowej pogody...
Henryk Juszczyk: To był pierwszy po sierpniu 1980 r. taki polityczny strajk i nawet władze „Solidarności” z Lechem Wałęsą były początkowo zatrwożone, czy nie chodzi o jakąś prowokację. W tym czasie trwały negocjacje z rządem na temat „Solidarności” Rolników Indywidualnych i była obawa, czy strajk nie zniweczy tych rozmów. Wałęsa przyjechał do Bielska-Białej, żeby przekonać do rezygnacji ze strajku. Kiedy odwiedził kilka zakładów i zobaczył determinację ludzi, postanowił jednak nas poprzeć i został z nami aż do zawarcia porozumienia.
Strajk zjednoczył ludzi w całym regionie...
Najbardziej zapamiętałem te obrazy ludzi, którzy codziennie przychodzili pod „Bewelanę”, przynosili jedzenie, wspierali nas duchowo. Przed wejściem nieraz zbierały się prawdziwe tłumy, które nam kibicowały. Rolnicy z „Solidarności” przywozili żywność. Była niepewność, ale też było poczucie wielkiej solidarności. Takim symbolicznym osiągnięciem była zorganizowana przez pracowników telekomunikacji sieć połączeń, dzięki której dźwięk z „Bewelany” był przekazywany przez centrale telefoniczne i radiowęzły w strajkujących zakładach. Tamci pracownicy na bieżąco dowiadywali się o wszystkim, mogli reagować.
Przełomowe ustalenia zapadły jednak gdzie indziej...
Całą noc trwały rozmowy z udziałem biskupów. Odbywały się na plebanii kościoła św. Mikołaja i tam ustalone zostały warunki porozumienia. Jednak stamtąd wróciliśmy do „Bewelany”, gdzie wszystko zostało omówione i gdzie wspólnie podpisaliśmy protokół zawierający warunki porozumienia i zakończenia strajku. Wcześniej była Msza Święta z homilią bp. Dąbrowskiego. Autorytetem Kościoła wsparta została zapowiedź realizacji naszych postulatów. Jeszcze tego samego dnia byliśmy w Warszawie, by podziękować prymasowi Polski kard. Stefanowi Wyszyńskiemu za pomoc. Pamiętam jego mądre słowa o człowieku, które studziły naszą radość ze zwycięstwa. Ostrzegał, że trudności z przemianą ludzi, sposobów myślenia, a także władzy, dopiero się zaczną i trzeba wielu wysiłków... Rok później, kiedy byłem internowany, te słowa wróciły do mnie. Najpierw wywalczyliśmy wówczas prawo do spotykania się w świetlicy, a zaraz potem gromadziliśmy się tam na modlitwach i wspólnym czytaniu papieskiej encykliki „Laborem exercenses”.
Co dało zwycięstwo nad władzą, która nie liczyła się z ludźmi?
Dało konkretne zmiany: odszedł sekretarz wojewódzki PZPR, wojewoda, a nowym prezydentem Bielska-Białej został wówczas bezpartyjny Jacek Krywult. Łatwiej było rozmawiać z władzą, a i w innych regionach zaczęto się zastanawiać nad tym przykładem. Poszedł ważny sygnał dla władzy i myślę, że jest on aktualny do dziś. Ale znacznie ważniejsze było zjednoczenie ludzi, które przydało się bardzo już po wprowadzeniu stanu wojennego. Tak dosłownie poczuliśmy, że liczą się ludzie i że mamy prawo domagać się sprawiedliwości, uczciwości i wrażliwości rządzących. To doświadczenie towarzyszyło mi przez lata w pracy samorządowej. Dlatego jeszcze jako przewodniczący Rady Miejskiej zaproponowałem coroczne spotkania opłatkowe radnych i kapłanów bielskich parafii, żeby przypominały o konieczności współpracy przy rozwiązywaniu ludzkich problemów.•
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się