Pierwszy mówi o niej proboszcz, który kazał się pochować pod drzwiami do świątyni. Idąc na cmentarz mija się skromną tablicę, upamiętniającą pochowanego pod bocznymi drzwiami kapłana...
Ks. Błażej Olejak, ogromnie zasłużony dla tej parafii, otwiera listę proboszczów w Ligocie. Jak wyliczają historycy, z własnych funduszy dobudował kościelną wieżę, a kościół wyposażył w pięknie malowane stacje Drogi Krzyżowej.
To tzw. jerozolimska Droga Krzyżowa - przedstawiająca Mękę Pańską w nieco innych scenach i innym układzie niż ta, którą dziś znamy z naszych kościołów. Aby parafianie owocnie czerpali z tego nabożeństwa i rozwijali swoją wiarę, napisał i wydał specjalny modlitewnik do odprawiania tej Drogi Krzyżowej.
Zadbał też o najmłodszych parafian, dla których zbudował szkołę i zorganizował nauczanie. A kiedy odszedł, okazało się, że pragnął pozostać ze swoimi parafianami i towarzyszyć ich modlitwie: z pokorą chciał, by pogrzebano go pod drzwiami do kościoła. I to bocznymi. Jak wdzięczną pamięcią otaczają go do dziś ligoccy parafianie, świadczą nie tylko poświęcone mu stronice w publikacjach historycznych na temat parafii i miejscowości czy ulica nazwana jego imieniem. Najwięcej mówią o niej kwiaty i znicze, które wciąż palą się pod kościelnym murem...
Wokół kościoła z rzadka rozsiane ostatnie zachowane groby przypominają dawny zwyczaj grzebania zmarłych obok świątyni. A nieopodal już wejście na rozległy cmentarz.
Nad jednym z zadbanych nagrobków stoi drobna, starsza kobieta. - To już tyle lat - wzdycha, wymieniając kwiaty na nowe. - Taki był dobry człowiek z niego, a tak krótko żył...
Ten grób to zarazem znak 65 lat modlitwy pani Stanisławy...
Alina Świeży-Sobel /Foto Gość
Napis na pomniku mówi, że spoczywający tu Stefan odszedł w 1950 r. - Od 65 lat tu przychodzę się modlić za niego. I opłacam ten grób, choć już kiedyś nawet grabarz chciał mi go odebrać, bo on nie ma tu żadnej rodziny. Ale nie pozwoliłam. Powiedziałam: "Póki ja żyję, ten grób będzie!". Dbam o niego, płytkami obłożyłam, żeby czysto było. Bo wie pani, tu leży mój pierwszy narzeczony. On nie ma żadnej rodziny. Był jedynakiem. Tu spoczywa też jego matka, a pochodzili z Radziechów. Tam pewnie dawno nikt o nich nie pamięta, więc ja muszę się tu modlić - tłumaczy pani Stanisława.
I opowiada o tragedii, jaka spotkała jej ukochanego Stefana. - Poszedł do wojska. Po wojsku miał być nasz ślub. A jego z innymi żołnierzami wysłali do kopalni. Tam wydarzył się wypadek. Jechali we czterech wagonikiem i coś się zepsuło. Trzech zdążyło wyskoczyć, a Stefciu nie... Zginął na miejscu. Tak bardzo płakałam...
Mama Stefana dała mi po jego śmierci list, który zaczął do mnie pisać, ale go nie dokończył i nie wysłał. Pisał: "Wolałbym sobie z Tobą osobiście porozmawiać, lecz okazja taka nie znajdzie się tak szybko..." - mówi pani Stanisława.
Przez trzy lata nie chciała słyszeć o żadnym małżeństwie.
- Dwa razy nawet myślałam o tym, żeby się zabić, ale wiara mnie uratowała. Pomyślałam, że przecież tak nie wolno, a skoro będę potępiona, to już nigdy, nawet w niebie, się z nim nie spotkam. I tak przeżyłam. Mój późniejszy mąż czekał cierpliwie. Powiedział mi: "Wiedziałem, że kiedyś w końcu przestaniesz płakać". Był dobry i przystojny. Pomyślałam, że choć to tak ciężko, to przecież żyć trzeba... - dodaje pani Stanisława, wędrując w kierunku drugiego nagrobka w innej części cmentarza.
- Tu leży mój mąż. Szczęśliwie z nim żyłam, ale krótko, bo zmarł już w 1985 roku. I tak od 30 lat modlę się tu też za niego... - mówiła.