Sprawa 35 kotów z Miejskiego Schroniska dla Bezdomnych Zwierząt "Reksio" w Bielsku-Białej, od kilku miesięcy dzieli ludzi - już nie tylko bielszczan - i budzi niesłabnące emocje. Przedstawiamy racje obu stron konfliktu.
Dyrektor kontynuuje: - Po sterylizacji takich kotów, zawsze chcieliśmy je wypuszczać. Jeżeli się uda wypuścić takiego kota w miejsce jego poprzedniego bytowania, to jest to najlepszym rozwiązaniem. Nie o każdym kocie jednak wiemy gdzie był jego obszar wcześniejszego bytowania - czasem jest to kot z wypadku i trudno go odprowadzić na tą samą ulicę. Wtedy trzeba się zastanowić gdzie stworzyć mu warunki życia.
Inna sytuacja - może to być kotka z małymi. Okres opieki nad nią przedłuża się ponad planowane dwa tygodnie. Często jest to kot, który musi przejść wiele miesięcy leczenia, później dopiero można takiego kota wysterylizować, zaszczepić. Taki kot powinien przebywać w osobnych klatkach. Ale wychodzimy z założenia, że docelowo, takiego kota należy wypuścić na wolność. Wolontariusze uparli się, że taki kot, który przebywał na leczeniu czy kotka po wykarmianiu i wykonaniu przez nas sterylizacji, nadaje się do resocjalizacji. To znaczy, że kot, przy bytności z wolontariuszem nauczy się relacji z człowiekiem; że na tym małym terenie zamkniętym, on się wkrótce udomowi i stanie się kotem adopcyjnym z cechami kota domowego. Moim błędem było, że się na to zgodziłem. Koty, które przenieśliśmy, przebywały w schronisku przez zróżnicowany czas. Najdłużej - do dwóch lat.
I niestety, czas zweryfikował pomysł wolontariuszy, który się nie sprawdził. Zaobserwowaliśmy wręcz odwrotny skutek - koty wolnożyjące, które po sterylizacji przebywały na kociarni w jednym pomieszczeniu z kotami adopcyjnymi, nie przejmowały ich cech - wciąż zachowywały się jak koty wolnożyjące. Stwarzały realne zagrożenie dla osób, które odwiedzały schronisko, by adoptować kota oswojonego, domowego - skakały z półki na półkę, "sufitowały", były nieufne. Co więcej - zauważyliśmy także, że koty domowe, oswojone z człowiekiem, coraz częściej nabierały cech kota niedomowego, nieufnego. I to był ważny punkt naszej obserwacji.
Po kotki przychodzą nieraz całe rodziny z dziećmi. W takiej sytuacji niebezpieczeństwo dla nich było naprawdę poważne. Taki kociak w pomieszczeniu zamkniętym - broniąc się, będąc wystraszonym - bez możliwości ucieczki przed człowiekiem, co do którego mógł mieć obawy, może skoczyć na dziecko, podrapać twarz, zrobić jakąś krzywdę. Wtedy żaden wolontariusz nie będzie pociągany do odpowiedzialności, ale kierownik, że do takiej sytuacji dopuścił.
Dlatego mówiłem wyraźnie, że idziemy w złym kierunku i że należy coś natychmiast zmienić. Wspólnie z wolontariuszami doszliśmy do wniosku, że dobrym pomysłem będzie szukanie dla tych kotów odpowiedniego miejsca poza schroniskiem - mogłyby nimi być stadniny, gospodarstwa rolne - gdzie koty żyłyby zgodnie ze swoją naturą, a jednocześnie miałby opiekę człowieka. Nie wiem dlaczego, wolontariusze wycofali się z tego pomysłu.
Wybieg półotwarty
- Czas nas już naglił. Dłużej taki stan rzeczy nie mógł się utrzymywać - mówi Z. Szwabowicz. - Okres letni był dla nas ostatnią możliwością rozwiązania narastającego problemu, by koty miały czas na dostosowanie się do zmiany. Na podstawie obserwacji kotów i wiedzy pracowników przenieśliśmy koty nieadopcyjne. Postanowiłem, by na terenie schroniska stworzyć półotwarty wybieg dla tych kotów wolnobytujacych, w którym zapewniamy im jedzenie, wodę, schronienie w postaci budek, zadaszenie chroniące przed deszczem itp. Obecnie przygotowujemy nowe budki, które dadzą im lepsze schronienie, kiedy temperatura będzie spadać.
To wybieg półotwarty - kot ma możliwość wychodzenia i wracania. Wokół wybiegu jest teren ochronny schroniska, bo było ono budowane według obowiązującego prawa, które mówi, że takie miejsce musi być oddalone 150 m od domostw i zabudowań. Są tu łąki, pola, drzewa, krzewy - doskonałe warunki bytowania dla dużej liczby kotów. Główna droga - obwodnica nie stwarza dla nich zagrożenia: jest oddalona o ok. 200m i jest wiaduktem, nie ma możliwości, by kot tam wszedł.
Dajemy kotom wolnobytującym wolny wybór - to one teraz decydują czy chcą żyć na wolności czy - jeśli nie chcą zajmować się polowaniem - wolą pozostać na naszym wybiegu. Jeżeli dany kot będzie okazywał cechy kota oswojonego, ufnego, będzie chciał przebywać wśród ludzi, pozwoli wziąć się na ręce, pogłaskać - a były takie przypadki - to nie widzę przeszkód, by z powrotem trafił do ewidencji schroniska, a w konsekwencji - do kociarni celem adopcji. Koty, które przenieśliśmy, nie wykazywały takich cech, nie chciały kontaktu z człowiekiem. Kiedy człowiek podchodził do nich, wycofywały się, czmychały.
Jestem lekarzem weterynarii. Dla mnie najważniejsze jest, by zwierzakom pomagać. Uważam, że robię najsłuszniejszą rzecz. Dziwi mnie i martwi, że osoby, które do naszego schroniska przychodziły jako wolontariusze i chcą pomagać zwierzakom, dzisiaj nie rozumieją, że przez długi czas robiły im krzywdę, na siłę trzymając je w zamknięciu. Dlaczego nikt nie popatrzy na punkt widzenia danego zwierzaka? On jest szczęśliwy, kiedy ma wolność i kiedy może robić co zechce, a tu jednocześnie schronisko zapewnia mu wszystkie niezbędne warunki do życia, jeśli z tego zechce skorzystać.
Kot ma specyficzną naturę. Wie o tym każdy, kto kota w domu posiada. Kot ma swoje humory i to on stawia warunki kiedy i czy chce dać się pogłaskać, być z człowiekiem. Potrzebuje wolności. Bywa, że kota nie ma w domu kilka dni. Nikt mu tego nie zabrania - taki kot jest wtedy kotem szczęśliwym. Owszem - zdarza się, że taki kot ulegnie wypadkowi samochodowemu - ale to podobnie jak z nami, ludźmi - zamknięcie w domu nie sprawia, że jesteśmy szczęśliwi, a tragiczne wypadki drogowe ludziom też się zdarzają.
Zamykanie w niewoli kotów wolnobytujących jest złym postępowaniem, złą drogą i na to nie będziemy się godzić. Podjęliśmy tę decyzje ze względu na dobro tych zwierząt i bezpieczeństwo ludzi odwiedzających schronisko. Mieliśmy sytuację kiedy wydany kot pogryzł właściciela i uciekł przez okno. Zgłaszano pretensje, że wydajemy do adopcji takie "dzikie" koty.
Przy całym moim szacunku do pracy, jaką wykonują wolontariusze - a są tu bardzo potrzebni, bo zwierzęta potrzebują kontaktu z czułością człowieka - straciłem zaufanie do osób, które nie rozumieją sprawy. Nic złego nie zrobiliśmy. Nikt kotów nie wyrzucił, nikt im krzywdy nie zrobił. Z tych 35 kotów kilkanaście wraca na półotwarty wybieg - chcą tu być, jednak nadal są płochliwe, nie pozwalają ludziom podchodzić do siebie. Taka ich natura.
Na zarzut, że "wyrzuciłem" koty chore, odpowiadam - każdy kot został przebadany, na ile nam pozwoliły możliwości. Nie jest możliwe wykonanie wszystkich szczegółowych badań. Jeśli wolontariusze zauważyli, że któryś z przeniesionych kotów jest chory, należało to zgłosić.
Pojawiły się głosy, że "wyrzuciłem" koty dla pieniędzy - żeby przyjąć nowe zwierzęta z dwóch gmin, z którymi podpisaliśmy umowę kilka miesięcy temu. Wyjaśniam - dwie gminy zakończyły z nami umowę w grudniu 2015 r. (były to gminy odległe, znalazły schroniska bliżej). Umowy z gminami podpisujemy do końca roku. Podpisaliśmy w ich miejsce umowy z dwiema innymi gminami - jedną od lutego i jedną od marca. W ten sposób umowy pomogą zrównoważyć budżet schroniska. Z obu gmin w tym czasie trafiło do nas dziewięć kotów. Pobieram stałą, urzędniczą pensję i nie jest ona uzależniona od podpisanych umów.
Co dalej?
W schronisku zostały przeprowadzone kontrole Powiatowego Inspektoratu Weterynarii. Kierownika wysłuchała także policja. Obecnie schronisko czeka na wizytę i opinię behawiorysty oraz dalsze postępowanie prokuratury.
Mieszkańcy miasta z inicjatywy "Bielszczanie dla Kotów", oburzeni decyzjami kierownictwa schroniska zbierają podpisy pod petycją do prezydenta miasta.
Obecnie w schronisku przebywa 135 kotów. W tym roku zostało adoptowanych 250.